nasz ksiądz pleban siłę; Trzeba by przy ambonie malować kobyłę. Milczy ta, lecz przykładem swoim chce w nas wlepić: Ile trzeba naturze — tyle jeść, tyle pić. Tedy bydło (cóż nas to na sądnym dniu czeka!) Z obżarstwa i z opilstwa będzie sądzić człeka. 19 (P). PIJANY
Obudzę się, jeszcze świt nieba nie zabielił; Nie wiem, jeślim na jawie, czy mnie sen omelił: W sukni i w botach leżę, wszytek jako w wodzie, Pełno bigosu w wąsach, pełno kleju w brodzie. I pochwy, i kieszenie próżne, łeb w barłogu: „Chłopcze, kędyżem ja to
nasz ksiądz pleban siłę; Trzeba by przy ambonie malować kobyłę. Milczy ta, lecz przykładem swoim chce w nas wlepić: Ile trzeba naturze — tyle jeść, tyle pić. Tedy bydło (cóż nas to na sądnym dniu czeka!) Z obżarstwa i z opilstwa będzie sądzić człeka. 19 (P). PIJANY
Obudzę się, jeszcze świt nieba nie zabielił; Nie wiem, jeślim na jawie, czy mnie sen omelił: W sukni i w botach leżę, wszytek jako w wodzie, Pełno bigosu w wąsach, pełno kliju w brodzie. I pochwy, i kieszenie próżne, łeb w barłogu: „Chłopcze, kędyżem ja to
Skrót tekstu: PotFrasz1Kuk_II
Strona: 19
Tytuł:
Ogród nie plewiony
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1677
Data wydania (nie wcześniej niż):
1677
Data wydania (nie później niż):
1677
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
nieba spadnie, We dnie i w nocy dybie, że go z nich okradnie. Strzeże ten, nie dosypią, czasem nie dojada, Im się bardziej ów złodziej na jego skarb skrada, Że go sobie w ostatku śpiąc pod łokieć kładzie. Jako wszędy, tak i tu złodziej mu na zdradzie: Ciągnie, ów się obudzi; złodziej krokiem sporem W nogi, a ów pieniądze ciśnie za nim z worem: „Aże cię kat zawiąże z twoim depozytem! Ani ja spać, ani jeść mogę z apetytem. Przynamniej pokój kupię po takim niewczesie.” A ten: „Bóg zapłać — wziąwszy wór — Dyjogenesie! Śpi bezpiecznie, każeszli oganiać
nieba spadnie, We dnie i w nocy dybie, że go z nich okradnie. Strzeże ten, nie dosypią, czasem nie dojada, Im się bardziej ów złodziej na jego skarb skrada, Że go sobie w ostatku śpiąc pod łokieć kładzie. Jako wszędy, tak i tu złodziej mu na zdradzie: Ciągnie, ów się obudzi; złodziej krokiem sporem W nogi, a ów pieniądze ciśnie za nim z worem: „Aże cię kat zawiąże z twoim depozytem! Ani ja spać, ani jeść mogę z apetytem. Przynamniej pokój kupię po takim niewczesie.” A ten: „Bóg zapłać — wziąwszy wór — Dyjogenesie! Śpi bezpiecznie, każeszli oganiać
Skrót tekstu: PotFrasz1Kuk_II
Strona: 49
Tytuł:
Ogród nie plewiony
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1677
Data wydania (nie wcześniej niż):
1677
Data wydania (nie później niż):
1677
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
ta nasza z nieba udzielona Cząstka światłości, w cieniu położona, Wzdycha do swojej niebieskiej dziedziny Z ziemskiej niziny,
Brzydkim tłumokiem ciała obciążona I snem głębokim prawie opojona, Jako niewolnik srogiego tyrana Władzy poddana.
Lecz tego przecię spodziewać się może Ułomność ludzka, gdy jej Bóg pomoże, Że kiedyżkolwiek z tego co ją łudzi Snu się obudzi;
Że nim dopędzi zaczętego biegu Łodź nieścigniona, nim stanie u brzegu, Skąd już żadnego ludzkiemu żywotu Niemasz powrotu,
Wróci się stamtąd, gdzie wiatry i chmury Zapędziły ją, a do cynozury Bieg swój kieruje, tam w porcie szczęśliwym Wiatrem życzliwym
Pędzona stanie. Ciebie ja o święty Świętych zastępów panie niepojęty, Królu
ta nasza z nieba udzielona Cząstka światłości, w cieniu położona, Wzdycha do swojej niebieskiej dziedziny Z ziemskiej niziny,
Brzydkim tłumokiem ciała obciążona I snem głębokim prawie opojona, Jako niewolnik srogiego tyrana Władzy poddana.
Lecz tego przecię spodziewać się może Ułomność ludzka, gdy jej Bog pomoże, Że kiedyżkolwiek z tego co ją łudzi Snu się obudzi;
Że nim dopędzi zaczętego biegu Łodź nieścigniona, nim stanie u brzegu, Zkąd już żadnego ludzkiemu żywotu Niemasz powrotu,
Wroci się ztamtąd, gdzie wiatry i chmury Zapędziły ją, a do cynozury Bieg swoj kieruje, tam w porcie szczęśliwym Wiatrem życzliwym
Pędzona stanie. Ciebie ja o święty Świętych zastępow panie niepojęty, Krolu
Skrót tekstu: MorszZWierszeWir_I
Strona: 339
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Zbigniew Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1675
Data wydania (nie wcześniej niż):
1675
Data wydania (nie później niż):
1675
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1910
zapał/ między któremi i ten Z. speculator takież wyszedł/ gdzie nic ku niebezpieczności nie obaczywszy/ weszli znowu do izby/ i żadnej światłości nie widzieli. Lekce tedy te pierwiastki Cuda uważywszy/ znowu pokładali się i spali: Już do miejsca tego Miesiąc zbliżał się/ na którym połowę nocy czyni/ alić znowu obudzi się jedne z czeladzi/ i obaczywszy takież jakie i pierwej światło/ błyskawicy podobne/ także jako i pierwej gospodyniej głośno zawołał/ wypadną wszyscy znowu na dwór/ obydą chałupę ze wszech stron/ bezpieczne obaczą rzeczy/ wnidą w dom/ gdzie że świata nie zastali/ strach padł wielki na nich/ atoli różnie o tym
zapał/ między ktoremi y ten S. speculator tákież wyszedł/ gdźie nic ku niebespiecznośći nie obaczywszy/ weszli znowu do izby/ y żadney świátłośći nie widźieli. Lekce tedy te pierwiastki Cudá vważywszy/ znowu pokłádali się y spáli: Iuż do mieyscá tego Mieśiąc zbliżał się/ ná ktorym połowę nocy czyni/ álić znowu obudźi się iedne z czeládźi/ y obaczywszy tákież iákie y pierwey świátło/ błyskáwicy podobne/ tákże iáko y pierwey gospodyniey głosno záwołał/ wypádną wszyscy znowu ná dwor/ obydą cháłupę ze wszech stron/ bespieczne obaczą rzeczy/ wnidą w dom/ gdźie że świátá nie zástáli/ strách padł wielki ná nich/ átoli roznie o tym
Skrót tekstu: KalCuda
Strona: 115.
Tytuł:
Teratourgema lubo cuda
Autor:
Atanazy Kalnofojski
Drukarnia:
Drukarnia Kijowopieczerska
Miejsce wydania:
Kijów
Region:
Ziemie Ruskie
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
literatura faktograficzna
Gatunek:
relacje
Tematyka:
religia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1638
Data wydania (nie wcześniej niż):
1638
Data wydania (nie później niż):
1638
wielkością swoją wygodne, bo łodzie ze skorup ich formują Żeglarze, kilka razem siedzący. Tylkiesz są i ziemskie na pustych w Libii miejscach. W Afryce podróżny, długą ufatygowany drogą, chcąc w nocy odpocząć sobie w polu, rozumiejąc, że jest mogiła, lub pagórek, albo kamień, obnocował się na żółwiu: Rano obudził się i widzi, że to żółw, nie mogiła, który go przez noc uwiozł na sobie trzy tysiące kroków, alias trzy mile Włoskie, Leo Africanus lib: 9. Na Insule Kuba w Nowym Świecie jednego Żółwia dziesięć ludzi wyciągnąć nie mogą z wody, teste Ovetano. Tamże jeden żółw pięć Osób na grzbiecie swoim trzyma
wielkością swoią wygodne, bo łodzie ze skorup ich formuią Zeglarze, kilká razem siedzący. Tylkiesz są y ziemskie na pustych w Lybii mieyscach. W Afryce podrożny, długą ufatygowany drogą, chcąc w nocy odpocząć sobie w polu, rozumieiąc, że iest mogiła, lub págorek, albo kamień, obnocował się na żołwiu: Rano obudził się y widzi, że to żołw, nie mogiła, ktory go przez noc uwiozł na sobie trzy tysiące krokow, alias trzy mile Włoskie, Leo Africanus lib: 9. Na Insule Kuba w Nowym Swiecie iednego Zołwia dziesięć ludzi wyciągnąć nie mogą z wody, teste Ovetano. Tamże ieden żołw pięć Osob na grzbiecie swoim trzyma
Skrót tekstu: ChmielAteny_I
Strona: 634
Tytuł:
Nowe Ateny, t. 1
Autor:
Benedykt Chmielowski
Drukarnia:
J.K.M. Collegium Societatis Iesu
Miejsce wydania:
Lwów
Region:
Ziemie Ruskie
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty naukowo-dydaktyczne lub informacyjno-poradnikowe
Gatunek:
encyklopedie, kompendia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1755
Data wydania (nie wcześniej niż):
1755
Data wydania (nie później niż):
1755
regimentarza lit., pod Opol, stanąłem z chorągwią moją we wsi na noc. Tam kapitan Dawo, ode mnie mniej strzeżony, wdał się z Żydem arendarzem tejże wsi w konszachty, który Żyd namówił chłopów, aby temuż kapitanowi do ucieczki dopomogli, i dodał mu do przekupienia szylwacha mego pieniędzy. Rano obudziwszy się zacząłem mówić do kapitana, który gdy mi się nie odezwał, obaczyłem, że kapitan uciekł. Posłałem prędko po chorążego mego Nowickiego, radząc się z nim, co mam czynić, który zaraz meldował to majorowi Hortykowi, a sam z tymże chorążym Nowickim wybiegłem konno szukać kapitana. Śnieżek był trochę przyprószył
regimentarza lit., pod Opol, stanąłem z chorągwią moją we wsi na noc. Tam kapitan Dawo, ode mnie mniej strzeżony, wdał się z Żydem arendarzem tejże wsi w konszachty, który Żyd namówił chłopów, aby temuż kapitanowi do ucieczki dopomogli, i dodał mu do przekupienia szylwacha mego pieniędzy. Rano obudziwszy się zacząłem mówić do kapitana, który gdy mi się nie odezwał, obaczyłem, że kapitan uciekł. Posłałem prędko po chorążego mego Nowickiego, radząc się z nim, co mam czynić, który zaraz meldował to majorowi Hortykowi, a sam z tymże chorążym Nowickim wybiegłem konno szukać kapitana. Śnieżek był trochę przyprószył
Skrót tekstu: MatDiar
Strona: 96
Tytuł:
Diariusz życia mego, t. I
Autor:
Marcin Matuszewicz
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
literatura faktograficzna
Gatunek:
pamiętniki
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
między 1754 a 1765
Data wydania (nie wcześniej niż):
1754
Data wydania (nie później niż):
1765
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Bohdan Królikowski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1986
wicemarszałek kazał odwołać sądy i z nich zjechał, co wicemarszałek uczynił.
Ja potem pijany pojechałem do Białłozorowej, starościny nowomłyńskiej, i tam przyjechawszy, mało co bawiąc, zdrzymałem się przy stole i zasnąłem. Spałem tam mocno całą noc, a gdy nazajutrz przypomniałem sobie wczorajszą transakcją, tedy skorom się obudził, obawiając się, aby mi roku, czyli zakazu, nie dano, pobiegłszy do księcia marszałka trybunalskiego, upadłem mu do nóg i podziękowawszy za jego protekcją, wyjechałem z Mińska do Wilna, a stamtąd na ożenienie spieszyłem do Kowna.
Skoro zaś dekret nasz był promulgowany, podziękowawszy sędziom za ich miłosierny ratunek
wicemarszałek kazał odwołać sądy i z nich zjechał, co wicemarszałek uczynił.
Ja potem pijany pojechałem do Białłozorowej, starościny nowomłyńskiej, i tam przyjechawszy, mało co bawiąc, zdrzymałem się przy stole i zasnąłem. Spałem tam mocno całą noc, a gdy nazajutrz przypomniałem sobie wczorajszą transakcją, tedy skorom się obudził, obawiając się, aby mi roku, czyli zakazu, nie dano, pobiegłszy do księcia marszałka trybunalskiego, upadłem mu do nóg i podziękowawszy za jego protekcją, wyjechałem z Mińska do Wilna, a stamtąd na ożenienie spieszyłem do Kowna.
Skoro zaś dekret nasz był promulgowany, podziękowawszy sędziom za ich miłosierny ratunek
Skrót tekstu: MatDiar
Strona: 599
Tytuł:
Diariusz życia mego, t. I
Autor:
Marcin Matuszewicz
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
literatura faktograficzna
Gatunek:
pamiętniki
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
między 1754 a 1765
Data wydania (nie wcześniej niż):
1754
Data wydania (nie później niż):
1765
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Bohdan Królikowski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1986
nie jest grzeczny, Nie kocham w mądrym, który nie jest mądry sobie. W zdrowiu, panie, potrzeba myśleć o chorobie; W dobrym mieniu o nędzy, jeśli go chcesz słuchać; Już to po czesie bywa, sparzywszy się dmuchać. Mistrzem jest doświadczenie, ale głupich ludzi; Spaliwszy gruszkę w piecu, późno się obudzi. Jeśli kto substancyją w młodym wieku przepił, Żebraczym się na starość chlebem nie pokrzepił. Dawszy mu potem orta, uczciwszy obiadem: Więc bądźcie Urowieckim wszytkim swym przykładem. 198 (N). POSPOLITE RUSZENIE
Dano znać do obozu od placowej straży, Że nieprzyjaciel nocą na imprezę waży, Że Kozacy strzelają często z samopałów
nie jest grzeczny, Nie kocham w mądrym, który nie jest mądry sobie. W zdrowiu, panie, potrzeba myśleć o chorobie; W dobrym mieniu o nędzy, jeśli go chcesz słuchać; Już to po czesie bywa, sparzywszy się dmuchać. Mistrzem jest doświadczenie, ale głupich ludzi; Spaliwszy gruszkę w piecu, późno się obudzi. Jeśli kto substancyją w młodym wieku przepił, Żebraczym się na starość chlebem nie pokrzepił. Dawszy mu potem orta, uczciwszy obiadem: Więc bądźcie Urowieckim wszytkim swym przykładem. 198 (N). POSPOLITE RUSZENIE
Dano znać do obozu od placowej straży, Że nieprzyjaciel nocą na imprezę waży, Że Kozacy strzelają często z samopałów
Skrót tekstu: PotFrasz3Kuk_II
Strona: 633
Tytuł:
Ogrodu nie wyplewionego część trzecia
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1677
Data wydania (nie wcześniej niż):
1677
Data wydania (nie później niż):
1677
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
na Obozowego Lekarza, którzy Karlsona, podług jego rozkazu, po śmierci eksenterowali, i truciznę znaleźli, tego będąc zdania, że się sam otruł. Marianna w prawdziwe wpadła szaleństwo. Wyzionęła na niego najjadowitsze przezwiska. Naostatek musieliśmy ją gwałtem wziąć na stronę. Spał dwa dni, i tyleż nocy wciąż, nie obudziwszy się. Rozumieliśmy, że wcale nie ocknie, lecz przyszedł do siebie. Przyszliśmy do niego, musząc go jako zabójcę nienawidzieć, lecz powszechna bliźniego miłość obowiązała nas do politowania. Był niż przedtym spokojniejszym, i z tysiącem łez prosił nas o wybaczenie. Upewniając nas, że jeżeliby żył, nam ku obrzydliwości przed
na Obozowego Lekarza, ktorzy Karlsona, podług iego rozkazu, po śmierći exenterowali, i truciznę znalezli, tego będąc zdania, że śię sam otruł. Maryanna w prawdziwe wpadła szaleństwo. Wyzionęła na niego nayiadowitsze przezwiska. Naostatek muśieliśmy ią gwałtem wziąć na stronę. Spał dwa dni, i tyleż nocy wćiąż, nie obudziwszy śię. Rozumieliśmy, że wcale nie ocknie, lecz przyszedł do śiebie. Przyszliśmy do niego, musząc go iako zaboycę nienawidzieć, lecz powszechna blizniego miłość obowiązała nas do politowania. Był niż przedtym spokoynieyszym, i z tyśiącem łez prośił nas o wybaczenie. Upewniaiąc nas, że ieżeliby żył, nam ku obrzydliwośći przed
Skrót tekstu: GelPrzyp
Strona: 67
Tytuł:
Przypadki szwedzkiej hrabiny G***
Autor:
Christian Fürchtegott Gellert
Tłumacz:
Anonim
Drukarnia:
Jan Chrystian Kleyb
Miejsce wydania:
Lipsk
Region:
zagranica
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
epika
Gatunek:
romanse
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1755
Data wydania (nie wcześniej niż):
1755
Data wydania (nie później niż):
1755
sprawiła: Jednę/ iż Arabowie w tamtych krajach umocnili prawie dobrze swoje porty/ które przedtym otwarte były/ i fortec nie miały: a drugą/ iż Turczyn oburzył się przeciw Popu Janowi. Nie trzeba zaczynać wojny/ aż resolwowawszy się statecznie/ i mając siły/ któremiby mogła się przywieść ku końcowi: bo inaczej obudzi się tylo/ i uzbroi nieprzyjaciel głupim postępkiem/ i ninacz inszego ono porywanie nie przygodzi się. Nie opuszczę też powiedzieć/ iż po tym morzu nie może nikt jeżdzić inszymi statkami/ tylko tamtymi Cara Tureckiego/ abo za pozwoleniem jego/ i to płacąc mu dobrą cząstkę od przewozu: Dla tego przeto ma Turczyn składy
spráwiłá: Iednę/ iż Arábowie w támtych kráiách vmocnili práwie dobrze swoie porty/ ktore przedtym otwárte były/ y fortec nie miáły: á drugą/ iż Turczyn oburzył się przećiw Popu Ianowi. Nie trzebá záczynáć woyny/ áż resolwowawszy się státecznie/ y máiąc śiły/ ktoremiby mogłá się przywieść ku końcowi: bo ináczey obudźi się tylo/ y vzbroi nieprzyiaćiel głupim postępkiem/ y ninacz inszego ono porywánie nie przygodźi się. Nie opusczę też powiedźieć/ iż po tym morzu nie może nikt ieżdźić inszymi státkámi/ tylko támtymi Cárá Tureckiego/ ábo zá pozwoleniem iego/ y to płácąc mu dobrą cząstkę od przewozu: Dla tego przeto ma Turczyn skłády
Skrót tekstu: BotŁęczRel_I
Strona: 211
Tytuł:
Relacje powszechne, cz. I
Autor:
Giovanni Botero
Tłumacz:
Paweł Łęczycki
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
literatura faktograficzna
Gatunek:
opisy geograficzne
Tematyka:
egzotyka, geografia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1609
Data wydania (nie wcześniej niż):
1609
Data wydania (nie później niż):
1609