swą zgubę z oczu twych ponoszę I niech się lato słońcem swym nie chlubi, Że nad twą wolą sługi twoje gubi. Tyś jest me lato i dla ciebie cierpnie Serce, czując twe pełne ognia sierpnie; Oczy są słońca, przyczyna mej skargi, Czerwiec jagody, lipiec mają wargi. JESIEŃ
Jak znowu oracz, poganiając cugiem Dobytku, pola krzywym porze pługiem: Nie żal mu prace przewracając ziemię, Która stokrotne odliczy mu plemię, Nie żal i zboża, które rzuca w ziarnie, Za które przybysz sowity zagarnie, I choć go słońce w końcu lata pali, On ciepłą pracę, kiedy z zyskiem, chwali. Ale ja tylko oczu
swą zgubę z oczu twych ponoszę I niech się lato słońcem swym nie chlubi, Że nad twą wolą sługi twoje gubi. Tyś jest me lato i dla ciebie cierpnie Serce, czując twe pełne ognia sierpnie; Oczy są słońca, przyczyna mej skargi, Czerwiec jagody, lipiec mają wargi. JESIEŃ
Jak znowu oracz, poganiając cugiem Dobytku, pola krzywym porze pługiem: Nie żal mu prace przewracając ziemię, Która stokrotne odliczy mu plemię, Nie żal i zboża, które rzuca w ziarnie, Za które przybysz sowity zagarnie, I choć go słońce w końcu lata pali, On ciepłą pracę, kiedy z zyskiem, chwali. Ale ja tylko oczu
Skrót tekstu: MorszAUtwKuk
Strona: 257
Tytuł:
Utwory zebrane
Autor:
Jan Andrzej Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1654
Data wydania (nie wcześniej niż):
1654
Data wydania (nie później niż):
1654
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Utwory zebrane
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1971
Nie zastała swej drogiej dziewki ulubionej, Niedostępnej dolinie od niej powierzonej: Skoro piersiom i twarzy krzywdę udziałała I złotemu włosowi, dwie sośnie wyrwała.
II.
Tem, gdy w ogniu Wulkana były zapalone, Dała moc, że nie mogły nigdy być zgaszone, Które na wozie w ręku po jednej trzymając I zaprzężone lotne smoki poganiając, Po górach, po równinach, po wodach jechała I w lesiech jej i w polach i w rzekach szukała, Na morzu i na ziemi; a skoro zwiedziła Zwierzchni świat, do piekła się na dół obróciła.
III.
By było w mocy, jako było w Orlandowej Żądzej, naśladować żniw obfitych królowej, Szukając
Nie zastała swej drogiej dziewki ulubionej, Niedostępnej dolinie od niej powierzonej: Skoro piersiom i twarzy krzywdę udziałała I złotemu włosowi, dwie sośnie wyrwała.
II.
Tem, gdy w ogniu Wulkana były zapalone, Dała moc, że nie mogły nigdy być zgaszone, Które na wozie w ręku po jednej trzymając I zaprzężone lotne smoki poganiając, Po górach, po równinach, po wodach jechała I w lesiech jej i w polach i w rzekach szukała, Na morzu i na ziemi; a skoro zwiedziła Zwierzchni świat, do piekła się na dół obróciła.
III.
By było w mocy, jako było w Orlandowej Żądzej, naśladować żniw obfitych królowej, Szukając
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 249
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
na łękach; które zgotowane Jadły w stajniej przy wróciech i owsy i siana, Czekając pogotowiu każdy swego pana.
XXXIII.
Nie może ich utrzymać Atlant, aby w siodła Nagle nie mieli wsiadać: tak je miłość bodła, Że się zaraz za twarzą gładką i złotemi Włosami i oczami udali czarnemi Panny, co uciekając klaczę poganiała, Bo w towarzystwie jednem nie rada widziała Razem trzech miłośników, aczby była wzięła I jednego po drugiem każdego przyjęła.
XXXIV.
Skoro je tak daleko piękna Angelika Odwiodła od pałacu, że od czarownika Mogli być bezpiecznemi, tak że ich onemi Dłużej tam trzymać nie mógł czarami swojemi, Pierścień, którem się nie raz
na łękach; które zgotowane Jadły w stajniej przy wrociech i owsy i siana, Czekając pogotowiu każdy swego pana.
XXXIII.
Nie może ich utrzymać Atlant, aby w siodła Nagle nie mieli wsiadać: tak je miłość bodła, Że się zaraz za twarzą gładką i złotemi Włosami i oczami udali czarnemi Panny, co uciekając klaczę poganiała, Bo w towarzystwie jednem nie rada widziała Razem trzech miłośników, aczby była wzięła I jednego po drugiem każdego przyjęła.
XXXIV.
Skoro je tak daleko piękna Angelika Odwiodła od pałacu, że od czarownika Mogli być bezpiecznemi, tak że ich onemi Dłużej tam trzymać nie mógł czarami swojemi, Pierścień, którem się nie raz
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 256
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
jeśli jest daleko, poczuje”.
LXXVIII.
Tak sobie rozmyślając, usłyszy głos nowy, O pomoc wołający, własny Rugierowy. W temże czasie widzi go, że wodze koniowi Wypuszcza i ucieka prosto ku dworowi, A srodzy olbrzymowie oba go ścigają W pełnem biegu i już go prawie dopadają. Bradamanta za niemi rączo poganiała, Aż do sczarowanego pałacu wjechała.
LXXIX.
Skoro była za bramą, jako inszy, wpadła W zwyczajny błąd i z konia ukwapliwa zsiadła. Potem gmachy i górne i dólne zbiegała I wewnątrz go i wkoło po dworze szukała, Nie przestawając nigdy i we dnie i w nocy. A tak potężnej czary one były mocy
jeśli jest daleko, poczuje”.
LXXVIII.
Tak sobie rozmyślając, usłyszy głos nowy, O pomoc wołający, własny Rugierowy. W temże czasie widzi go, że wodze koniowi Wypuszcza i ucieka prosto ku dworowi, A srodzy olbrzymowie oba go ścigają W pełnem biegu i już go prawie dopadają. Bradamanta za niemi rączo poganiała, Aż do sczarowanego pałacu wjechała.
LXXIX.
Skoro była za bramą, jako inszy, wpadła W zwyczajny błąd i z konia ukwapliwa zsiadła. Potem gmachy i górne i dólne zbiegała I wewnątrz go i wkoło po dworze szukała, Nie przestawając nigdy i we dnie i w nocy. A tak potężnej czary one były mocy
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 293
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
cał jest zostawiony/ Wierzch jego jednak wyższe wody okrywają/ A na głębiej i wieże widać się nie dają. Już i Morze/ i ziemia/ różności nie miały/ Bowiem się wszytkie miejsca Morzem udzielały/ A u Morza nie było brzegu: Ten uchodzi Na pagórek/ a drugi w krzywonosej łodzi Tam jeździ/ i pogania onę wiosłem długiem/ Kędy niedawnych czasów rolą orał pługiem: On nad wierzchy zbóż i wsi zatopionych pływa/ K Ten na wielkim Ilmowym drzewie ryb zdobywa. Kotwie (tak szczęście chciało) po łąkach miotano/ Po winnicach krzywymi Okręty stawano; A gdzie subtelne kozki trawą się pasały/ Tam potym Morskie sprosne cielce się składały
cáł iest zostáwiony/ Wierzch iego iednák wyższe wody okrywáią/ A ná głębiey y wieże widáć się nie dáią. Iuż y Morze/ y źiemiá/ rożnośći nie miáły/ Bowiem się wszytkie mieyscá Morzem vdźieláły/ A v Morzá nie było brzegu: Ten vchodźi Ná págorek/ á drugi w krzywonosey łodźi Tám ieźdźi/ y pogania onę wiosłem długiem/ Kędy niedawnych czásow rolą orał pługiem: On nád wierzchy zboż y wśi zátopionych pływa/ K Ten ná wielkim Ilmowym drzewie ryb zdobywa. Kotwie (ták szczęśćie chćiáło) po łąkách miotano/ Po winnicách krzywymi Okręty stáwano; A gdźie subtelne kozki trawą się pasáły/ Tám potym Morskie sprosne ćielce się skłádáły
Skrót tekstu: OvOtwWPrzem
Strona: 19
Tytuł:
Księgi Metamorphoseon
Autor:
Publius Ovidius Naso
Tłumacz:
Walerian Otwinowski
Drukarnia:
Andrzej Piotrkowczyk
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
mieszany
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
mitologia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1638
Data wydania (nie wcześniej niż):
1638
Data wydania (nie później niż):
1638
owe widoki Zwarszy się z sobą — zaćmiły obłoki, Zaczym się moja barzo myśl wstęskniła, Iż tak rozkosznych prospektów pozbyła. Więc gdy nie drzymie ani jej sen łudzi, Toż się ocknąwszy mnie samego budzi; Ja zaraz wstawam, a podniózszy ręki Snem zalepione przecieram powieki: Już dzień obaczę i wysoko słonie W złocistym wozie poganiało konie, Wiatr za żaglami chodząc dobrze służy, Skąd piękny pojazd, piękna chwila płuży, A moje siedząc w gronie towarzystwo Teraz nad zwyczaj czyni nabożeństwo; Wszyscy się modlą świątobliwie społem I głosem pieśni śpiewają wesołym. A lubo ta rzecz nie jest godna śmiechu, Jednak śmiech tulę sam w sobie po cichu I rzekę:
owe widoki Zwarszy się z sobą — zaćmiły obłoki, Zaczym się moja barzo myśl wstęskniła, Iż tak rozkosznych prospektów pozbyła. Więc gdy nie drzymie ani jej sen łudzi, Toż się ocknąwszy mnie samego budzi; Ja zaraz wstawam, a podniózszy ręki Snem zalepione przecieram powieki: Już dzień obaczę i wysoko słonie W złocistym wozie poganiało konie, Wiatr za żaglami chodząc dobrze służy, Skąd piękny pojazd, piękna chwila płuży, A moje siedząc w gronie towarzystwo Teraz nad zwyczaj czyni nabożeństwo; Wszyscy się modlą świątobliwie społem I głosem pieśni śpiewają wesołem. A lubo ta rzecz nie jest godna śmiechu, Jednak śmiech tulę sam w sobie po cichu I rzekę:
Skrót tekstu: BorzNaw
Strona: 52
Tytuł:
Morska nawigacyja do Lubeka
Autor:
Marcin Borzymowski
Miejsce wydania:
Lublin
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
literatura faktograficzna
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1662
Data wydania (nie wcześniej niż):
1662
Data wydania (nie później niż):
1662
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Roman Pollak
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Gdańsk
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Wydawnictwo Morskie
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1971
, gdy im pogoda pozwoli. Nie młócą go cepami, ale spore stoły, Krzemieniami nabite, ciągną sprzągłe woły Lubo konie po snopkach usłanych dokoła. Tak je ten młocek skruszy, nie spociwszy czoła, Bo sam na stole siedzi, a pod nim krzemienie Na miazgę kruszą słomę, jedno ma baczenie Na to: żeby poganiał i bydlęta żeby Zboża nie poszpeciły z przypadłej potrzeby. Na co już pogotowiu szaflik i łopatę
Ma, by tę bydląt na bok wymiatał prywatę. Kiedy już wszystko skruszy, na kupę to sprząta, A uważa, z którego wiatr powiewa kąta; I zaraz tamże wieje, gdzie wprzód zboże pada, Słoma zaś pokruszona powoli
, gdy im pogoda pozwoli. Nie młócą go cepami, ale spore stoły, Krzemieniami nabite, ciągną sprzągłe woły Lubo konie po snopkach usłanych dokoła. Tak je ten młocek skruszy, nie spociwszy czoła, Bo sam na stole siedzi, a pod nim krzemienie Na miazgę kruszą słomę, jedno ma baczenie Na to: żeby poganiał i bydlęta żeby Zboża nie poszpeciły z przypadłej potrzeby. Na co już pogotowiu szaflik i łopatę
Ma, by tę bydląt na bok wymiatał prywatę. Kiedy już wszystko skruszy, na kupę to sprząta, A uważa, z którego wiatr powiewa kąta; I zaraz tamże wieje, gdzie wprzód zboże pada, Słoma zaś pokruszona powoli
Skrót tekstu: GośPosBar_II
Strona: 461
Tytuł:
Poselstwo wielkie Stanisława Chomentowskiego...
Autor:
Franciszek Gościecki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
relacje
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1732
Data wydania (nie wcześniej niż):
1732
Data wydania (nie później niż):
1732
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Poeci polskiego baroku
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jadwiga Sokołowska, Kazimiera Żukowska
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1965
dał łupieżcy. Kradzież. 362.
PRzesławny mąż Libertinus/ Klasztoru Fundeńskiego Opat wielkich cnot człowiek. Czasu jednego w potrzebach Klasztornych gdzieś jeździł. Gotowie nadiachawszy go/ z konia zrzucił. On szkodę onę skromnie przyjąwszy/ bicz który miał w ręku łupieżcom oddał/ mówiąc: Weźcie to przygodzi się wam żebyście go mieli czym poganiać. I zaraz udał się na modlitwę. A oni pędem przybieżawszy do rzeki/ jęli bić konie kijmi/ kopiami/ ostrogami krwawić. Lecz konie mogły być tłuczeniem mordowanie ale z miejsca poruszone być nie mogły/ dotknąć się rzeki jako śmiertelnej przepaści nie śmiały. Jeden tedy bacząc to/ rzekł: Za krzywdę którąsmy mężowi Bożemu
dał łupieżcy. Kradźież. 362.
PRzesławny mąż Libertinus/ Klasztoru Fundeńskiego Opat wielkich cnot cżłowiek. Czásu iednego w potrzebách Klasztornych gdzieś ieźdźił. Gotowie nádiácháwszy go/ z koniá zrzućił. On szkodę onę skromnie przyiąwszy/ bicz ktory miał w ręku łupieżcom oddał/ mowiąc: Weźćie to przygodźi sie wam żebyśćie go mieli czym pogániáć. Y záraz vdał sie ná modlitwę. A oni pędem przybieżawszy do rzeki/ ięli bić konie kiymi/ kopiámi/ ostrogámi krwáwić. Lecz konie mogły bydź tłuczeniem mordowánie ále z mieyscá poruszone bydź nie mogły/ dotknąć sie rzeki iako śmiertelney przepáśći nie smiáły. Ieden tedy bacząc to/ rzekł: Za krzywdę ktorąsmy mężowi Bożemu
Skrót tekstu: ZwierPrzykład
Strona: 376
Tytuł:
Wielkie zwierciadło przykładów
Autor:
Anonim
Tłumacz:
Szymon Wysocki
Drukarnia:
Jan Szarffenberger
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty perswazyjne
Gatunek:
przypowieści, specula (zwierciadła)
Tematyka:
obyczajowość
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1612
Data wydania (nie wcześniej niż):
1612
Data wydania (nie później niż):
1612
XXXV.
Bo mu mięso człowiecze lepiej smakowało, Jakoż się to, niżli wszedł w jamę, pokazało; Bo z onych towarzyszów naszych nieszczęśliwych Trzech zjadł zaraz albo ich raczej pożarł żywych, Potem kamień odwala i jamę otwiera I stado z niej wygania, a nas w niej zawiera; Potem idzie, na paszą owce poganiając I w piszczałkę pasterską sobie przygrawając.
XXXVI.
Wtem się z lasu Norandyn wraca i przygody I nieszczęście i swoje zrozumiewa szkody: Wszędzie cicho i pełno wielkiego milczenia, W namiotach nie zastawa żywego stworzenia. Nie może się domyślić, kto mu zostawiony Lud rozegnał i na brzeg bieży, potrwożony, I widzi swe żeglarze,
XXXV.
Bo mu mięso człowiecze lepiej smakowało, Jakoż się to, niżli wszedł w jamę, pokazało; Bo z onych towarzyszów naszych nieszczęśliwych Trzech zjadł zaraz albo ich raczej pożarł żywych, Potem kamień odwala i jamę otwiera I stado z niej wygania, a nas w niej zawiera; Potem idzie, na paszą owce poganiając I w piszczałkę pasterską sobie przygrawając.
XXXVI.
Wtem się z lasu Norandyn wraca i przygody I nieszczęście i swoje zrozumiewa szkody: Wszędzie cicho i pełno wielkiego milczenia, W namiotach nie zastawa żywego stworzenia. Nie może się domyślić, kto mu zostawiony Lud rozegnał i na brzeg bieży, potrwożony, I widzi swe żeglarze,
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_II
Strona: 10
Tytuł:
Orland szalony, cz. 2
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
to było namówić i ile Nas było, tak białychgłów, jako mężczyzn, tyle Kozłóweśmy zabili, którycheśmy mieli Za najstarszych i którzy najbarziej śmierdzieli. PIEŚŃ XVII.
LIV.
I icheśmy swe ciała łojem namazali I wszyscyśmy się w skóry ich poubierali. Tym czasem z oceanu syn pięknej Latony Ze dniem jasnem poganiał na świat wóz złocony; Cyklop też z pierwszem światłem, jako więc czyniwał, Wracał się do jaskiniej i swem się ozywał Stadom, grając w piszczałkę, aby zostawiały Jaskinią i na paszą w pole wychadzały.
LV.
Trzymał rękę u jamy, w dziurze nas przejmując I żebyśmy z owcami nie wyszli, pilnując.
to było namówić i ile Nas było, tak białychgłów, jako mężczyzn, tyle Kozłóweśmy zabili, którycheśmy mieli Za najstarszych i którzy najbarziej śmierdzieli. PIEŚŃ XVII.
LIV.
I icheśmy swe ciała łojem namazali I wszyscyśmy się w skóry ich poubierali. Tym czasem z oceanu syn pięknej Latony Ze dniem jasnem poganiał na świat wóz złocony; Cyklop też z pierwszem światłem, jako więc czyniwał, Wracał się do jaskiniej i swem się ozywał Stadom, grając w piszczałkę, aby zostawiały Jaskinią i na paszą w pole wychadzały.
LV.
Trzymał rękę u jamy, w dziurze nas przejmując I żebyśmy z owcami nie wyszli, pilnując.
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_II
Strona: 15
Tytuł:
Orland szalony, cz. 2
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905