/ i tak częste związki. Na ostatek Bóg widząc/ że się bijem sami/ Pokarał niezgodliwych z Turczynem wojnami: Gdzie lubo się Pagaństwu raz nie poszczęściło; Obficie się to jednak imże nagrodziło. Stracili pod Chocimem/ w okopach/ namioty: Wzięli za to Kamieniec/ do Polski klucz złoty. Którym do Ukrainy skoro otworzyli; W popiół ją i w perzynę hardzie obrócili. O twierdze niedobyte/ zamki nie widane! Jakoście/ tak sromotnie/ z ziemią porównane! O jakoby nad wami krwawo płakać trzeba! Któreście Polsce/ niegdy dodawały chleba. Już teraz Niwy wasze krwią Polską zbroczone/ Miasto kłosów/ rodzić będą palaszestalone
/ y ták częste zwiąski. Na ostatek Bog widząc/ że się bijem sámi/ Pokarał niezgodliwych z Turczynem woynámi: Gdźie lubo się Págánstwu raz nie poszczęśćiło; Obfićie się to iednák imże nágrodźiło. Strácili pod Choćimem/ w okopách/ námioty: Wźięli za to Kámieniec/ do Polski klucz złoty. Ktorym do Vkrainy skoro otworzyli; W popioł ią y w perzynę hárdźie obroćili. O twierdze niedobyte/ zamki nie widáne! Iakośćie/ ták sromotnie/ z źiemią porownáne! O iakoby nád wámi krwáwo płákáć trzebá! Ktoreśćie Polszcze/ niegdy dodawáły chlebá. Iuż teraz Niwy wásze krwią Polską zbroczone/ Miásto kłosow/ rodźić będą pálaszestalone
Skrót tekstu: ŁączZwier
Strona: A3
Tytuł:
Nowe zwierciadło
Autor:
Jakub Łącznowolski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
teksty perswazyjne
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1678
Data wydania (nie wcześniej niż):
1678
Data wydania (nie później niż):
1678
Że też i ów, wspomnione odprawiwszy wota, Szepcąc swoje paciorki, kiedy nie miał złota, Idzie, kędy pieniądze leżą, ku ofierze: Całując ołtarz, pełną gębę ich nabierze. Razu nie obejźrawszy, prosto ku drzwiom mierzy; Że nie szepce, ludzie się dziwują, pacierzy. Toż poszedszy do domu, skoro kościół złupi, Szpilek, igieł, nożyków na kram sobie kupi, A skoro ten wyprzeda, sprawi sobie inny, Lecz inszego gatunku i lepszej faryny. Tak co dalej, to lepiej, gdy mu szczęście zdarza, Aż on z hołysza kramarz, aż kupiec z kramarza. Dopieroż spanoszawszy, ołtarz on, na
Że też i ów, wspomnione odprawiwszy wota, Szepcąc swoje paciorki, kiedy nie miał złota, Idzie, kędy pieniądze leżą, ku ofierze: Całując ołtarz, pełną gębę ich nabierze. Razu nie obejźrawszy, prosto ku drzwiom mierzy; Że nie szepce, ludzie się dziwują, pacierzy. Toż poszedszy do domu, skoro kościół złupi, Szpilek, igieł, nożyków na kram sobie kupi, A skoro ten wyprzeda, sprawi sobie iny, Lecz inszego gatunku i lepszej faryny. Tak co dalej, to lepiej, gdy mu szczęście zdarza, Aż on z hołysza kramarz, aż kupiec z kramarza. Dopieroż spanoszawszy, ołtarz on, na
Skrót tekstu: PotFrasz1Kuk_II
Strona: 220
Tytuł:
Ogród nie plewiony
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1677
Data wydania (nie wcześniej niż):
1677
Data wydania (nie później niż):
1677
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
ruszeniu jego wczesną wiadomość, gdzie podjazd mój, który był z roty P. Kruszyńskiego, prawie mu cały kornet zbił, że go ledwie co uszło, dał mi wczesną wiadomość; zaczem zaraz nocą z kawalerią i draganami, wojsku inszemu kazawszy być pogotowiu, ruszyłem się pospiesznie chcąc go przejść. Ale przyszedłszy już skoro dzień pode Tczów, dał mi znać podjazd o jego na Żuławie gdańskiej przejściu, i o wszystkich popsowanych przeprawach. Zaczem przyszło mi zatrzymać się nakrywszy wojsko, z żalem patrzając na zwracającego się pospiesznie po tamie nieprzyjaciela. Zażywałem rozmaitych sposobów chcąc ich wywabić w pole: podpadło się pod same ich okopy, gdzie się
ruszeniu jego wczesną wiadomość, gdzie podjazd mój, który był z roty P. Kruszyńskiego, prawie mu cały kornet zbił, że go ledwie co uszło, dał mi wczesną wiadomość; zaczém zaraz nocą z kawalerią i draganami, wojsku inszemu kazawszy być pogotowiu, ruszyłem się pospiesznie chcąc go przejść. Ale przyszedłszy już skoro dzień pode Tczow, dał mi znać podjazd o jego na Żuławie gdańskiej przejściu, i o wszystkich popsowanych przeprawach. Zaczém przyszło mi zatrzymać się nakrywszy wojsko, z żalem patrzając na zwracającego się pospiesznie po tamie nieprzyjaciela. Zażywałem rozmaitych sposobów chcąc ich wywabić w pole: podpadło się pod same ich okopy, gdzie się
Skrót tekstu: KoniecSListy
Strona: 94
Tytuł:
Listy Stanisława Koniecpolskiego Hetmana
Autor:
Stanisław Koniecpolski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
listy
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1672
Data wydania (nie wcześniej niż):
1672
Data wydania (nie później niż):
1672
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Pamiętniki o Koniecpolskich. Przyczynek do dziejów polskich XVII wieku
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Stanisław Przyłęcki
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Leon Rzewuski
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1842
, Na zielonej z gołębiem gałęzi nie siędzie. 126. DO KONIA HERBOWNEGO JEGOMOŚCI PANA STOLNIKA KORONNEGO PO ŚMIERCI OBU TYCH ICHMOŚCI
Kiedy pasał Apollo Admetowe stada, On koń, na którym sam król Tesalijej siada,
Lub ze stania wychodził, lub się na nie wracał, Zawsze wesół, żaden go niewczas nie okracał. Aż skoro po Alceście pan jego owdowiał, Jakoby nigdy nie on, tak zaraz osowiał, Spuścił oczy, wyrzucił grzywę, karki schylił; Wnet mu pański frasunek fantazyją zmylił. Na cię to, na cię, stary, przykłady, Cyllarze, Któryś w Wielkiego Pola dotychczas obszarze Bujał; ani cię zimy, ani lata trudzą
, Na zielonej z gołębiem gałęzi nie siędzie. 126. DO KONIA HERBOWNEGO JEGOMOŚCI PANA STOLNIKA KORONNEGO PO ŚMIERCI OBU TYCH ICHMOŚCI
Kiedy pasał Apollo Admetowe stada, On koń, na którym sam król Tesalijej siada,
Lub ze stania wychodził, lub się na nie wracał, Zawsze wesół, żaden go niewczas nie okracał. Aż skoro po Alceście pan jego owdowiał, Jakoby nigdy nie on, tak zaraz osowiał, Spuścił oczy, wyrzucił grzywę, karki schylił; Wnet mu pański frasunek fantazyją zmylił. Na cię to, na cię, stary, przykłady, Cyllarze, Któryś w Wielkiego Pola dotychczas obszarze Bujał; ani cię zimy, ani lata trudzą
Skrót tekstu: PotFrasz4Kuk_I
Strona: 257
Tytuł:
Fraszki albo Sprawy, Powieści i Trefunki.
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1669
Data wydania (nie wcześniej niż):
1669
Data wydania (nie później niż):
1669
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
te były: Ulica Świętego Antoniego/ Plac Królewski/ Ulica wolnych Mieszczan/ Paradyska/ Bródka/ Sintowojska/ Newemirska/ Z. Marcina/ Lombardska/ Żelazna/ Honorska; kędy minąwszy Pałac Królestwa Ich M. zsiedli do Pałacu M. de Vandome; Ulice/ okna/ pełne ludksi/ i do zliczenia niepodobne. Jako skoro Posłowie przyjechali /Król I. M. posłałPodkomorzego swego imieniem LiNCUR, witając Posłów/ Królowa także Konte Derwal Koniuszego swego/ a M. Berlize naznaczyli Królestwo czas audiencji w przyszły wtorek/ Rode Wielkiemu Magistro Ceremoniarum, rozkazali /aby wszytko pogotował/ i aby Książąt i wielkich Panów/ do przystojnego Posłów przyjęcia/ na dzień
te były: Vlicá Swiętego Antoniego/ Plac Krolewski/ Vlicá wolnych Mieszczan/ Páradiska/ Bródka/ Sintowoyska/ Newemirska/ S. Márćiná/ Lombárdska/ Zelázna/ Honorska; kędy minąwszy Páłac Krolestwá Ich M. zśiedli do Pałacu M. de Vandome; Vlice/ okná/ pełne ludxi/ y do zliczenia niepodobne. Iáko skoro Posłowie przyiecháli /Krol I. M. posłałPodkomorzego swego imieniem LYNCUR, witaiąc Posłow/ Krolowa tákże Conte Derwal Koniuszego swego/ á M. Berlize náznáczyli Krolestwo czás audientiey w przyszły wtorek/ Rhode Wielkiemu Magistro Ceremoniarum, roskazáli /aby wszytko pogotował/ y áby Xiążąt y wielkich Pánow/ do przystoynego Posłow przyięćia/ ná dźień
Skrót tekstu: WjazdPar
Strona: b2
Tytuł:
Wjazd wspaniały posłów polskich do Paryża
Autor:
Anonim
Tłumacz:
Anonim
Drukarnia:
Walerian Piątkowski
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
wiadomości prasowe i druki ulotne
Gatunek:
relacje
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1645
Data wydania (nie wcześniej niż):
1645
Data wydania (nie później niż):
1645
/ za stołkiem znowu Królowej M. de Gillot Kapitan także Gwardiej Królewskiej; Duć Cuzes, Damedela Flote, i Dame Datur starsza Pokojowa/ Konte de Briene Sekretarz Status. Potym Kapitan Gwardiej/ Wielki Magister Ceremoniarum, i ten co Posły wprowadza/ uczynili rewerencją przed samym tym Kobiercem/ który pod nogam Królewskimi był. I skoro się prejentowali Królestwu/ cozstąpiwszy się/ postąpili krokiem ku Posłom: którzy odprawiwszy zwyczajne ceremonie/ Przedmowę zaczął Jego M. X. Biskup po łacinie/ a ponim I. M. P. Wojewoda: i oddali List/ który Królestwo oddali zaraz Kontowi de Briene. Zaczęli potym Dyskursy/ które tłumaczył Królestwu i Posłom
/ zá stołkiem znowu Krolowey M. de Gillot Kápitan tákże Gwárdiey Krolewskiey; Duc Cuzes, Damedela Flotte, y Dame Datur stársza Pokoiowa/ Conte de Briene Sekretarz Status. Potym Kápitan Gwárdiey/ Wielki Magister Ceremoniarum, y ten co Posły wprowadza/ vczynili rewerentią przed sámym tym Kobiercem/ ktory pod nogám Krolewskimi był. Y skoro sie prejentowáli Krolestwu/ cozstąpiwszy się/ postąpili krokiem ku Posłom: ktorzy odpráwiwszy zwyczáyne ceremonie/ Przedmowę záczął Ieg^o^ M. X. Biskup po łáćinie/ á ponim I. M. P. Woiewodá: y oddáli List/ ktory Krolestwo oddáli záraz Contowi de Briene. Záczęli potym Dyskursy/ ktore tłumáczył Krolestwu y Posłom
Skrót tekstu: WjazdPar
Strona: b3
Tytuł:
Wjazd wspaniały posłów polskich do Paryża
Autor:
Anonim
Tłumacz:
Anonim
Drukarnia:
Walerian Piątkowski
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
wiadomości prasowe i druki ulotne
Gatunek:
relacje
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1645
Data wydania (nie wcześniej niż):
1645
Data wydania (nie później niż):
1645
po kilka dawszy do prowadzenia koni/ na których maszkary na kształt chłopów nastrzępione siedziały, Ci żeby byli w-posłuszeństwie w-następowaniu ochotniejszy/ na postrach wszytkim patrzącym/ na gardleśmy ich krwią smarowali jako ogarczęta/ czym się nieukowie wprawili w sforę. Tak postępując tedy Czołośmy i filar z-motłochu uczynili/ którzy jako skoro przyszli na widok tamtych ludziom Elektorowym/ zaraz ku nim z-okrzykiem/ i z-hukiem bieżeli Lutrowie/ i tak do swoich gburów gęstą strzelbę wypuścili; a komunik z-boku przypadszy/ którzy oni za ostatek być rozumieli/ łatwie ich zniósł/ i śmiertelnymi posieczone razami wiecznie uspokoił. Z-tego mało co
po kilká dawszy do prowádzenia koni/ ná ktorych mászkáry ná kształt chłopow nástrzępione śiedźiáły, Ci żeby byli w-posłuszeństwie w-następowániu ochotnieyszy/ ná postrach wszytkim pátrzącym/ ná gardleśmy ich krwią smarowáli iako ogárczętá/ czym się nieukowie wprawili w sforę. Tak postępuiąc tedy Czołośmy i filar z-motłochu uczynili/ ktorzy iako skoro przyszli na widok támtych ludźiom Elektorowym/ záraz ku nim z-okrzykiem/ i z-hukiem bieżeli Lutrowie/ i tak do swoich gburow gęstą strzelbę wypuśćili; á komunik z-boku przypadszy/ ktorzy oni zá ostatek być rozumieli/ łátwie ich zniosł/ i śmiertelnymi pośieczone rázámi wiecznie uspokoił. Z-tego máło co
Skrót tekstu: PisMów_II
Strona: 79
Tytuł:
Mówca polski, t. 2
Autor:
Jan Pisarski
Drukarnia:
Drukarnia Kolegium Societatis Iesu
Miejsce wydania:
Kalisz
Region:
Wielkopolska
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty perswazyjne
Gatunek:
mowy okolicznościowe
Tematyka:
retoryka
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1676
Data wydania (nie wcześniej niż):
1676
Data wydania (nie później niż):
1676
puklerz sczarowany, Jeśli nie chcesz być zabit, albo pojmany!”
L.
Tak mówił Logistyllin żeglarz do rycerza, Który, gdy to usłyszał, do swego puklerza Rzucił się odważony i nie myśląc wiele, Odkrył go i obrócił na nieprzyjaciele. Puklerz Atlantów, dziwnej i cudownej mocy, Uraził prześladowców Rugierowych oczy, Że skoro nań wejźrzeli, zarazem olśnęli I spadać w morze z galer na szyję poczęli.
LI.
Jeden, który na zamku wysokiem pilnował I tego dnia straż swoję zwykłą odprawował, Skoro postrzegł armaty, w dzwon bije na wieży: Lud się na dźwięk gromadzi i do portu bieży. Strzelba gęsta z mocnych baszt bez przestanku
puklerz sczarowany, Jeśli nie chcesz być zabit, albo poimany!”
L.
Tak mówił Logistyllin żeglarz do rycerza, Który, gdy to usłyszał, do swego puklerza Rzucił się odważony i nie myśląc wiele, Odkrył go i obrócił na nieprzyjaciele. Puklerz Atlantow, dziwnej i cudownej mocy, Uraził prześladowców Rugierowych oczy, Że skoro nań wejźrzeli, zarazem olśnęli I spadać w morze z galer na szyję poczęli.
LI.
Jeden, który na zamku wysokiem pilnował I tego dnia straż swoję zwykłą odprawował, Skoro postrzegł armaty, w dzwon bije na wieży: Lud się na dźwięk gromadzi i do portu bieży. Strzelba gęsta z mocnych baszt bez przestanku
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 209
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
I od niego zaś zawżdy na palcu noszony.
CIX.
Ten się dać Angelice zdało Rugierowi, Aby blasku nie odjął swemu puklerzowi I żeby się jem oczy jej nie uraziły, Co go już siecią beły miłości nakryły. I na brzegu, dokąd już orka przypływała I ledwie nie pół morza brzuchem okrywała, Zasadza się i skoro pokrowiec zdejmuje, Zda się, że drugie słońce na niebo wstępuje.
CX.
Uderzyła - straszny dziw! - jasna światłość w oczy I swe skutki i zwykłe pokazała mocy. Jako się wywracają ryby, gdy ciekącą Rzekę niezgaszonemi wapnami pomącą, Tak orka nie czując się, w pianach się okryła I na wznak się plugawem
I od niego zaś zawżdy na palcu noszony.
CIX.
Ten się dać Angelice zdało Rugierowi, Aby blasku nie odjął swemu puklerzowi I żeby się jem oczy jej nie uraziły, Co go już siecią beły miłości nakryły. I na brzegu, dokąd już orka przypływała I ledwie nie pół morza brzuchem okrywała, Zasadza się i skoro pokrowiec zdejmuje, Zda się, że drugie słońce na niebo wstępuje.
CX.
Uderzyła - straszny dziw! - jasna światłość w oczy I swe skutki i zwykłe pokazała mocy. Jako się wywracają ryby, gdy ciekącą Rzekę niezgaszonemi wapnami pomącą, Tak orka nie czując się, w pianach się okryła I na wznak się plugawem
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 223
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
na co tak długa o tem historia, Kiedy ją i wy dobrze wiecie, jako i ja? Nakoniec go jej Brunel ukradł i królowi, Który go barzo pragnął, niósł Agramantowi. Odtąd się jej fortuna zawżdy źle stawiła, Tak, że ją i królestwa nakoniec zbawiła.
VI.
Teraz, jako go skoro na palcu ujźrzała, Tak mu się dziwowała, tak się radowała, Że mniemając, że we śnie bawiły ją mary, Ręce i oku całej nie dawała wiary. Z palca go sobie bierze i niesie do gęby; Ale skoro go jedno włożyła za zęby, Zginęła Rugierowi z oczu w mgnieniu oka, Jak słońce,
na co tak długa o tem historya, Kiedy ją i wy dobrze wiecie, jako i ja? Nakoniec go jej Brunel ukradł i królowi, Który go barzo pragnął, niósł Agramantowi. Odtąd się jej fortuna zawżdy źle stawiła, Tak, że ją i królestwa nakoniec zbawiła.
VI.
Teraz, jako go skoro na palcu ujźrzała, Tak mu się dziwowała, tak się radowała, Że mniemając, że we śnie bawiły ją mary, Ręce i oku całej nie dawała wiary. Z palca go sobie bierze i niesie do gęby; Ale skoro go jedno włożyła za zęby, Zginęła Rugierowi z oczu w mgnieniu oka, Jak słońce,
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 228
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905