mało, Zadrżeć nie miało.
Śmierć przed oczyma lata, gdy się szyki Straszne mieszają, brzmią nieba okrzyki, Świata nie widać, dzień z nocą zrownany, Z piaskiem zmieszany.
Tak rzeki szumią, kiedy z gór spadają, Tak wiatry, kiedy drzewa wywracają, Tak huczy nagłym wichrem poruszone Morze szalone.
Tak niebo trzaska, gdy straszne powodzi Z gradem spadają a piorun ugodzi W zamek wyniosły lub w dąb zastarzały Lub w morskie skały.
W takowym razie, chocieś sławy chciwy, Choć masz dość serca, choć koń natarczywy, Próżno w nim, próżno w inszym tam rynsztunku Szukasz ratunku.
Gdy ci nie będzie sam Bóg łaskawy Nie tylko
mało, Zadrżeć nie miało.
Śmierć przed oczyma lata, gdy się szyki Straszne mieszają, brzmią nieba okrzyki, Świata nie widać, dzień z nocą zrownany, Z piaskiem zmieszany.
Tak rzeki szumią, kiedy z gor spadają, Tak wiatry, kiedy drzewa wywracają, Tak huczy nagłym wichrem poruszone Morze szalone.
Tak niebo trzaska, gdy straszne powodzi Z gradem spadają a piorun ugodzi W zamek wyniosły lub w dąb zastarzały Lub w morskie skały.
W takowym razie, chocieś sławy chciwy, Choć masz dość serca, choć koń natarczywy, Prożno w nim, prożno w inszym tam rynsztunku Szukasz ratunku.
Gdy ci nie będzie sam Bog łaskawy Nie tylko
Skrót tekstu: MorszZWierszeWir_I
Strona: 343
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Zbigniew Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1675
Data wydania (nie wcześniej niż):
1675
Data wydania (nie później niż):
1675
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1910
Co też piechocie pomogło do skruchy, Wiedząc, że tam nie tatarskie kożuchy Ani kozackie guńki, lecz splendory, Aziej zbiory.
Krzyknęło zatym rycerstwo do Pana Wojsk nieśmiertelnych, żeby była dana Pomoc aniołów świętych chrześcijaństwu Przeciw pogaństwu.
Wraz też poczęła grać artyleria, Gęsty żelazny grad się z niej uwija, Huczą moździerze, granaty trzaskają, Turków mieszają.
Generał Kącki, choć przyznać, że umie Zażyć armaty i że ją rozumie, Do czego jednak powinność go budzi, Wiodł swoich ludzi
Do szturmu, zdawszy pod komendę Szczuki Armatę, z której wyprawował sztuki, Gdy z srogiej burze i ognistej łuny Rzucał pioruny.
I zaś, gdy po tej szczęśliwej
Co też piechocie pomogło do skruchy, Wiedząc, że tam nie tatarskie kożuchy Ani kozackie guńki, lecz splendory, Aziej zbiory.
Krzyknęło zatym rycerstwo do Pana Wojsk nieśmiertelnych, żeby była dana Pomoc aniołow świętych chrześcijaństwu Przeciw pogaństwu.
Wraz też poczęła grać artyleria, Gęsty żelazny grad się z niej uwija, Huczą moździerze, granaty trzaskają, Turkow mieszają.
Generał Kącki, choć przyznać, że umie Zażyć armaty i że ją rozumie, Do czego jednak powinność go budzi, Wiodł swoich ludzi
Do szturmu, zdawszy pod komendę Szczuki Armatę, z ktorej wyprawował sztuki, Gdy z srogiej burze i ognistej łuny Rzucał pioruny.
I zaś, gdy po tej szczęśliwej
Skrót tekstu: MorszZWierszeWir_I
Strona: 487
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Zbigniew Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1675
Data wydania (nie wcześniej niż):
1675
Data wydania (nie później niż):
1675
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1910
tego! W ostatku o wasz obiad nic nie stoję, Gniewów się waszych bynajmniej nie boję.” Tak diabeł — dziwy! — niech kto chce, co gada, Brata Leona pozbawił obiada.
Jest on i w czubach — powiem rzecz nienową – Wiózł na mszą stangret panią podsędkową. Ta woła: „Stangret, trzaskaj biczem silnie, Z drogi nie zstępuj, daj baczenie pilnie,
By się kłaniano. Niech wiedzą, kto jedzie!” Wtem przy kościele z kolaski wysiędzie. Tu ktoś znać daje, że już po kazaniu. „Ha, ten pop — rzecze — w owym swym łajaniu, Nie mógł to na mnie czekać z
tego! W ostatku o wasz obiad nic nie stoję, Gniewów się waszych bynajmniej nie boję.” Tak diabeł — dziwy! — niech kto chce, co gada, Brata Leona pozbawił obiada.
Jest on i w czubach — powiem rzecz nienową – Wiózł na mszą stangret panią podsędkową. Ta woła: „Stangret, trzaskaj biczem silnie, Z drogi nie zstępuj, daj baczenie pilnie,
By się kłaniano. Niech wiedzą, kto jedzie!” Wtem przy kościele z kolaski wysiędzie. Tu ktoś znać daje, że już po kazaniu. „Ha, ten pop — rzecze — w owym swym łajaniu, Nie mógł to na mnie czekać z
Skrót tekstu: DembowPunktBar_II
Strona: 478
Tytuł:
Punkt honoru
Autor:
Antoni Sebastian Dembowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1749
Data wydania (nie wcześniej niż):
1749
Data wydania (nie później niż):
1749
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Poeci polskiego baroku
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jadwiga Sokołowska, Kazimiera Żukowska
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1965
się rozbiły wszytkie moje ku Ojczyźnie oraz Panu zasługi, żem nie tak nierozmyślnie, ani tak niesłusznymi (jako potrzebowano) środkami nanię pozwolić chciał. Zem głosów wolnych, na Sejmikach gwalcić niedopuścił. Zem na kędzierzawe czupryny Senatorskie żelaznych grzebieni nie wołał. Zem na Posłów przy Ojczyźnie stawających szablą nie trzaskał. Zem postanowieniem Regimentów i Chorągwi w Domach Senatorskich i Poselskich (czego po mnie potrzebowano) nie groził. Zem Corruptij Postronnych nad wiarę sobie ofiarowanych, drugich w Dom mi przywożonych nie akceptował. Zem stopniów wolnej Elekcji prawem i starodawnemi obrzędami utwierdzonych mieszać nie pozwolił: Zem przeczył, aby Królestwo Ich Mość
się rozbiły wszytkie moie ku Oyczyznie oraz Pánu zasługi, żem nie ták nierozmyślnie, áni ták niesłusznymi (iáko potrzebowano) środkámi nánię pozwolić chćiał. Zem głosow wolnych, ná Seymikách gwalćić niedopuśćił. Zem ná kędźierzáwe czupryny Senatorskie żeláznych grzebieni nie wołał. Zem ná Posłow przy Oyczyznie stawáiących száblą nie trzáskał. Zem postánowieniem Regimentow y Chorągwi w Domách Senatorskich y Poselskich (czego po mnie potrzebowano) nie groźił. Zem Corruptiy Postronnych nád wiárę sobie ofiárowánych, drugich w Dom mi przywożonych nie acceptował. Zem stopniow wolney Elekcyey práwem y stárodawnemi obrzędámi vtwierdzonych mieszáć nie pozwolił: Zem przeczył, áby Krolestwo Ich Mość
Skrót tekstu: LubJMan
Strona: 15
Tytuł:
Jawnej niewinności manifest
Autor:
Jerzy Sebastian Lubomirski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty perswazyjne
Gatunek:
pisma polityczne, społeczne
Tematyka:
polityka
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1666
Data wydania (nie wcześniej niż):
1666
Data wydania (nie później niż):
1666
zaprząc karetę swoję sześcią ogierami izabelowymi, dziwnie złymi, tak dalece, że niektórym koniom kagańce żelazne na gęby kładli, ażeby się nie gryźli. Gdy zatem czterech czy piąciu deputatów — przyjaciół księcia kanclerza — wsiadło do karety, książę kazał stangretowi i forysiowi zsieść, a konie, tak złośliwe ogiery, puścić wolno, biczami trzaskać i ognia kazał piechocie i dragonii dawać. Deputaci będący w karecie w ostatnim strachu byli. Konie, mało co ruszywszy się, zaczęli gryźć się między sobą, poplątali się, powywracali się. Smogorzewski, deputat wołkowyski, nie pośpiał wsiąść do karety, a gdy się książę marszałek odwrócił, zaczął aklamować na księcia. Ja
zaprząc karetę swoję sześcią ogierami izabelowymi, dziwnie złymi, tak dalece, że niektórym koniom kagańce żelazne na gęby kładli, ażeby się nie gryźli. Gdy zatem czterech czy piąciu deputatów — przyjaciół księcia kanclerza — wsiadło do karety, książę kazał stangretowi i forysiowi zsieść, a konie, tak złośliwe ogiery, puścić wolno, biczami trzaskać i ognia kazał piechocie i dragonii dawać. Deputaci będący w karecie w ostatnim strachu byli. Konie, mało co ruszywszy się, zaczęli gryźć się między sobą, poplątali się, powywracali się. Smogorzewski, deputat wołkowyski, nie pośpiał wsieść do karety, a gdy się książę marszałek odwrócił, zaczął aklamować na księcia. Ja
Skrót tekstu: MatDiar
Strona: 598
Tytuł:
Diariusz życia mego, t. I
Autor:
Marcin Matuszewicz
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
literatura faktograficzna
Gatunek:
pamiętniki
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
między 1754 a 1765
Data wydania (nie wcześniej niż):
1754
Data wydania (nie później niż):
1765
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Bohdan Królikowski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1986
grzech jest tak człeku straśliwy? Iż choćby wszytkie jędze z piekła za skrzeczały; Choćby wszytkie od Stygu trwogi zahuczały; Choćby piekło wstało/ a Etny/ i Awerny Otworzone zostały/ i piekielne Lerny/ A Hydry/ i Strofadźkie wybiegły zwierzenta/ I inne przeciwko mu; choćby Elementa Nań biły wszytkie; choćby Piorun trzaskał z gury; I wszytkie choćby wzniosły wojnę kreatury/ Niż tych wszytkich zebranych w gromadę/ jednego Trzeba się lękać barziej grzechu śmiertelnego. Cóż ja pocznę mizerny grzesznik utroskany/ Który jestem wielkością grzechów zabrukany Na duszy. Owszem czemum nie uważał tego; Zem się niebezpieczeństwa lękał najmniejszego/ A wszytkiem grzechy świata za nic
grzech iest ták cżłeku strasliwy? Iż choćby wszytkie iędze z piekłá zá skrzecżały; Choćby wszytkie od Stygu trwogi zahucżały; Choćby piekło wstało/ á Ethny/ y Awerny Otworzone zostáły/ y piekielne Lerny/ A Hydry/ y Strophádźkie wybiegły zwierzentá/ Y inne przećiwko mu; choćby Elementa Nań biły wszytkie; chocby Piorun trzaskáł z gury; Y wszytkie choćby wzniosły woynę kreátury/ Niż tych wszytkich zebránych w gromadę/ iednego Trzebá się lękáć bárźiey grzechu śmiertelnego. Coż iá pocżnę mizerny grzesznik utroskány/ Ktory iestem wielkośćią grżechow zábrukány Ná duszy. Owszem cżemum nie uważał tego; Zem sie niebesṕiecżeństwá lękał náymnieyszego/ A wszytkiem grzechy świátá zá nic
Skrót tekstu: BesKuligHer
Strona: 42
Tytuł:
Heraklit chrześcijański
Autor:
Piotr Besseusz
Tłumacz:
Mateusz Ignacy Kuligowski
Drukarnia:
Kollegium Scholarum Piarum
Miejsce wydania:
Warszawa
Region:
Mazowsze
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Tematyka:
religia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1694
Data wydania (nie wcześniej niż):
1694
Data wydania (nie później niż):
1694
mogli, ze cnotliwie i odwaźnie przy tej Buławie sprawował się. Ty mu sam tego ujmujesz, i stąd judicio wszytkich jesteś kłamcą, tym samym reputacji przydajesz mu, że Szalbierzem będąc, ganisz go, tak jakbyś mu jej viąl, gdybyś go chwalił. Chyba to dla tego źle Buławą rządził, że nie trzaskał szablą nad głowami Szlachcie, jako mu rozkazywano, kiedy Eleccji gwałtem chciano dopiąć. Ze nie postawił Chorągwi w Majętnościach Pana Lwowskiego, Pana Telefusa, i innych, którzy kontradycowali Elekcji. Ze nie przymuszał nikogo ad illicita, jako po niem chciano. Ze nikomu nie był Wojskiem ciężki, jako tego Dworowi potrzeba było. W
mogli, ze cnotliwie y odwaźnie przy tey Bułáwie spráwował się. Ty mu sam tego vymuiesz, y ztąd judicio wszytkich iesteś kłámcą, tym samym reputáciey przydáiesz mu, że Szálbierzem będąc, gánisz go, ták iákbyś mu iey viąl, gdybyś go chwalił. Chyba to dla tego źle Bułáwą rządźił, że nie trzáskał száblą nád głowámi Szláchćie, iáko mu rozkázywano, kiedy Electiey gwałtem chćiano dopiąć. Ze nie postáwił Chorągwi w Máiętnośćiách Páná Lwowskiego, Páná Telephusá, y innych, ktorzy contrádicowáli Elekcyey. Ze nie przymuszał nikogo ad illicita, iáko po niem chćiano. Ze nikomu nie był Woyskiem ćieszki, iáko tego Dworowi potrzebá było. W
Skrót tekstu: PersOb
Strona: 75
Tytuł:
Perspektywa na objaśnienie niewinności
Autor:
Anonim
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty perswazyjne
Gatunek:
pisma polityczne, społeczne
Tematyka:
polityka
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1666
Data wydania (nie wcześniej niż):
1666
Data wydania (nie później niż):
1666
tak się cała ziemia wodami napełniła/ iż nawyższe góry zatopione są/ i tylko niebo i morze na świecie widać było. Równie i ów dzień straszny sądu Boskiego przyśpieje. Kiedy ludzie zapamiętali nic obezpieczeństwie myślić nie będą/ żywioły jako więc w konającym człowieku poburzone humory mieszać poczną/ gromy bić/ błyskawice palić/ pioruny trzaskać/ wiatry świstać/ morze huczeć/ wylewać/ pobliższe pola Miasta Krainy/ topić/ Ziemia drzeć/ padać się czego morskie wały nie dosięgły pożerać/ zwierzęta z swych łożysk i skrytych kniei wypadszy do ludzi uciekać będą. Luc:[...] 2. A ludzie większym objęci strachem/ rady sobie dodać nie mogąc/ wyschli/ bladzi
ták się cáła źiemiá wodámi nápełniła/ iż nawyszsze gory zátopione są/ y tylko niebo y morze ná świećie widáć było. Rownie y ow dźień straszny sądu Boskiego przyśpieie. Kiedy ludźie zápamiętali nic obespieczeństwie myślić nie będą/ żywioły iáko więc w konáiącym człowieku poburzone humory mieszać poczną/ gromy bić/ błyskawice palić/ pioruny trzáskać/ wiátry świstać/ morze huczeć/ wylewáć/ pobliszsze polá Miástá Krainy/ topić/ Ziemiá drzeć/ padáć się czego morskie wały nie dosięgły pożerać/ źwierzęta z swych łożysk y skrytych kniei wypadszy do ludźi ućiekać będą. Luc:[...] 2. A ludźie większym obięći strachem/ rady sobie dodać nie mogąc/ wyschli/ bládzi
Skrót tekstu: BujnDroga
Strona: 136
Tytuł:
Droga do domu
Autor:
Michał Bujnowski
Drukarnia:
Akademia Societatis Iesu
Miejsce wydania:
Wilno
Region:
ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty perswazyjne
Tematyka:
religia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1688
Data wydania (nie wcześniej niż):
1688
Data wydania (nie później niż):
1688
/ Mając nad to bogate żelazne kuźnice. Których było odstatek po onej Insuli/ Wielce sławnych z Cyklopów którzy w nich kowali. Niegdy przedtym: Bo też był Vulkan opanował Tę Insułę: a na niej ty CYKLOPY chował. Na której (jak udają) też niektóre skały/ Ustawicznie siarczanym ogniem gorzywały: Z wielkim szumem trzaskając jako grom okrutny/ Na kształt i sposób własny Sycylijskiej Etny. Więc on trzask co tam z lochów wychodził dziurami/ Zdał się z daleka/ jakby KUźnicy miechami Szumiącymi/ swe piece gwałtem rozdymali/ A koła obracając młotami kowali. Z tej przyczyny/ tak jako naLemnie wierzyli Onych czasów/ Wulkuna i w tej też Insuli
/ Máiąc nád to bogate żelázne kuźnice. Ktorych było odstátek po oney Insuli/ Wielce sławnych z Cyklopow ktorzy w nich kowáli. Niegdy przedtym: Bo też był Vulkan opánował Tę Insułę: á ná niey ty CYKLOPY chował. Ná ktorey (iák vdáią) też niektore skáły/ Vstáwicznie śiárczánym ogniem gorzywáły: Z wielkim szumem trzáskaiąc iáko grom okrutny/ Ná kształt y sposob własny Sycyliyskiey AEtny. Więc on trzask co tám z lochow wychodził dźiurámi/ Zdał sie z dáleká/ iákby KUźnicy miechámi Szumiącymi/ swe piece gwałtem rozdymáli/ A kołá obracáiąc młotami kowáli. Z tey przyczyny/ ták iáko náLemnie wierzyli Onych czásow/ Wulkuná y w tey też Insuli
Skrót tekstu: RoźOff
Strona: D
Tytuł:
Officina ferraria
Autor:
Walenty Roździeński
Drukarnia:
Szymon Kempini
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
teksty naukowo-dydaktyczne lub informacyjno-poradnikowe
Gatunek:
podręczniki
Tematyka:
hutnictwo
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1612
Data wydania (nie wcześniej niż):
1612
Data wydania (nie później niż):
1612
najserdeczniejsza i najprzykładniejsza miłość, jej początek, jej kontynuacja; wszystko to, co jedno ku drugiemu poczuwało, było w powozie, ich rozmową. W tym, gdy jeszcze rozmawiają, i nie mieli już godziny jazdy aż do dóbr Ojca swego, powstały grzmoty. W krótce całe Niebo się zaczerniło, i piorun na piorun trzaskał. Zabił piorun konia z cugu. Antonia w największej trwodze skoczy z powozu, podawszy Stelejowi rękę, żeby z nią uchodził, i do bliższej wsi dospieszał. Wtym gdy go za rękę brała uderzył piorun, a on wpadł do powozu. Przyszedszy potym do siebie, widzi swoję kochaną osobę, widzi przed drzwiami powozu,
nayserdecznieysza i nayprzykładnieysza miłość, iey początek, iey kontynuacya; wszystko to, co iedno ku drugiemu poczuwało, było w powozie, ich rozmową. W tym, gdy ieszcze rozmawiaią, i nie mieli iuż godziny iazdy aż do dobr Oyca swego, powstały grzmoty. W krotce całe Niebo śię zaczerniło, i piorun na piorun trzaskał. Zabił piorun konia z cugu. Antonia w naywiększey trwodze skoczy z powozu, podawszy Steleiowi rękę, żeby z nią uchodził, i do bliższey wśi dospieszał. Wtym gdy go za rękę brała uderzył piorun, a on wpadł do powozu. Przyszedszy potym do śiebie, widzi swoię kochaną osobę, widzi przed drzwiami powozu,
Skrót tekstu: GelPrzyp
Strona: 94
Tytuł:
Przypadki szwedzkiej hrabiny G***
Autor:
Christian Fürchtegott Gellert
Tłumacz:
Anonim
Drukarnia:
Jan Chrystian Kleyb
Miejsce wydania:
Lipsk
Region:
zagranica
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
epika
Gatunek:
romanse
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1755
Data wydania (nie wcześniej niż):
1755
Data wydania (nie później niż):
1755