ogniu z obu stron. Aż ztego uporu Złożył Hultaj nakoniec, gdy jako go z woru Miotły wypierzchające, Latawca nocnego Kule geste przyprazą, i z położonego Mostem trupa, nie zmierne powstaną gromady: Tedy inszej na predce nie znajdując rady, Cerkiew one opuści, uwiodszy zniej Działa; A sam, jako wiotchy list, który w lot porwała Burza nagła po polu, rozwinie się różno. Przecież znowu i znowu popadając próżno; Owszem gdzie się zamierzy, i o co pokusi, Opaść wszedy że wstydem i hańbą swą musi Część TRZECIA Jako obroniony? I co za odwaga Ciurów? Król w-Obozie znowu. WOJNY DOMOWEJ PIERWSZEJ
ogniu z obu stron. Aż ztego uporu Złożył Hultay nakoniec, gdy iáko go z woru Miotły wypierzchaiące, Latawca nocnego Kule geste przyprazą, i z położonego Mostem trupa, nie zmierne powstáną gromady: Tedy inszey na predce nie znáyduiąc rády, Cerkiew one opuśći, uwiodszy zniey Dźiáła; A sam, iáko wiotchy list, ktory w lot porwáła Burza nagła po polu, rozwinie sie rożno. Przećież znowu i znowu popadaiąc prożno; Owszem gdźie sie zamierzy, i o co pokuśi, Opaść wszedy że wstydem i hańbą swą muśi CZESC TRZECIA Iako obroniony? I co za odwaga Ciurow? Krol w-Obozie znowu. WOYNY DOMOWEY PIERWSZEY
Skrót tekstu: TwarSWoj
Strona: 90
Tytuł:
Wojna domowa z Kozaki i z Tatary
Autor:
Samuel Twardowski
Drukarnia:
Collegium Calissiensis Societatis Iesu
Miejsce wydania:
Kalisz
Region:
Wielkopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
historia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1681
Data wydania (nie wcześniej niż):
1681
Data wydania (nie później niż):
1681
, Wały sypać nakoło, lecz jego rozkazu Nie słuchali rotmistrze pieszy, choć im w sznury Rozmierzył; jeżeli też począł dłubać który, Do połowy nie skończył, że na cztery stopy Wgłąb i wszerz tylko były one ich okopy; Niepodobna się im rzecz zdała, żeby nagi Poganin miał przyść kiedy do takiej odwagi, W wiotkie suknie i w cienkie ubrany koszule, Narażać się na ognie, na strzelbę, na kule. A ci skoro okrzykną Lubomirską bronę, I wszytkie nasze siły zgarną w tamtę stronę, W skok uczynią rewoltę, a zbiwszy obrońce, Lotnym wpadną piorunem na wspomnione szańce. Sladkowski i Życzewski tamtej ściany strzegli, Oba pieszy rotmistrze
, Wały sypać nakoło, lecz jego rozkazu Nie słuchali rotmistrze pieszy, choć im w sznury Rozmierzył; jeżeli też począł dłubać który, Do połowy nie skończył, że na cztery stopy Wgłąb i wszerz tylko były one ich okopy; Niepodobna się im rzecz zdała, żeby nagi Poganin miał przyść kiedy do takiej odwagi, W wiotkie suknie i w cienkie ubrany koszule, Narażać się na ognie, na strzelbę, na kule. A ci skoro okrzykną Lubomirską bronę, I wszytkie nasze siły zgarną w tamtę stronę, W skok uczynią rewoltę, a zbiwszy obrońce, Lotnym wpadną piorunem na wspomnione szańce. Sladkowski i Życzewski tamtej ściany strzegli, Oba pieszy rotmistrze
Skrót tekstu: PotWoj1924
Strona: 186
Tytuł:
Transakcja Wojny Chocimskiej
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
wojskowość
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1670
Data wydania (nie wcześniej niż):
1670
Data wydania (nie później niż):
1670
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1924
przez rozwalniające lekarstwa: a to dopiero po szóstym lub siódmym poaroksyzmie. o ludziach zaś, którzy do womitów nie są skłonni, niemniej delikatnych; macicznej afekcyj podległych; ciężarnych; i z sił winiszczonych; także o tych, którzy chorobę morbus ructuolus Hypocratis nazwaną: to jest: ustawiczne wiatrów i żołądka odbijanie, cierpią; wiotka w medycynalnej palestrze Kwestia de absoluto vomitorio et febribus agituje się. Ja stemi trzymam Doktorami, którzy rzadko womitami wtym razie pacjentów trapić dozwalają. Ale raczej przez rozwalniające materią febryczną lekarstwa, lekko laksujące, to jest per epicrasim sprowadzać radzą. I ten sposób dla mnie zawsze był szczęśliwy. Ci zaś, którzy upornym zdaniem swoim
przez rozwalniaiące lekarstwa: a to dopiero po szostym lub siodmym poaroxyzmie. o ludziach zas, ktorźy do womitow nie są skłonni, niemniey delikatnych; maciczney affekcyi podległych; ciężarnych; y z sił winiszczonych; takźe o tych, ktorźy chorobę morbus ructuolus Hypocratis nazwaną: to iest: ustawiczne wiatrow y żołądka odbiianie, cierpią; wiotka w medycynalney palestrźe Kwestya de absoluto vomitorio et febribus agituie się. Ja ztemi trzymam Doktorami, ktorźy rzadko womitami wtym razie pacyentow trapić dozwalaią. Ale raczey przez rozwalniaiące materyą febryczną lekarstwa, lekko laxuiące, to iest per epicrasim sprowadzać radzą. I ten sposob dla mnie zawsze był szczęsliwy. Ci zas, ktorzy upornym zdaniem swoim
Skrót tekstu: BeimJelMed
Strona: 142
Tytuł:
Medyk domowy
Autor:
Samuel Beimler
Tłumacz:
Jan Jerzy Jelonek
Drukarnia:
Michał Wawrzyniec Presser
Miejsce wydania:
Leszno
Region:
Wielkopolska
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty naukowo-dydaktyczne lub informacyjno-poradnikowe
Gatunek:
podręczniki
Tematyka:
medycyna
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1749
Data wydania (nie wcześniej niż):
1749
Data wydania (nie później niż):
1749
o bladość rymy przyprawiają Nasze twój wóz: naszemi czary zorza bladnie. WYście karwich płomieniów/ przygasili snadnie. I niecierplowe karki pługiem zujmowali. Wyście walkę okrutną wężowcom oddali. Wy nie spałego Smoku/ snem twardym zmorzyli. Kraj naostatek Grecki złotem zbogacili. Teraz soków potrzeba starość w ynicować W kwiat młodości: wiotchy wiek na nowy przekować. Co zdarzycie: gdyż gwiazdy/ nie darmo błysnęły: Nie darmo lotne smoki/ z wozem przytachnęły. A w ten czas/ wóz opadły/ z niebiosów ujźrzała. Nań wsiadła/ i sprzężonych smoków pogłaskała: Lecem nawet po szyjach ręką potrząsnęła. Porwana w tym do góry; nad którym
o bládość rymy przypráwiáią Nasze twoy woz: nászemi czáry zorzá bládnie. WYśćie kárwich płomieniow/ przygaśili snádnie. Y niećierplowe kárki pługiem zuymowáli. Wyśćie walkę okrutną wężowcom oddáli. Wy nie spáłego Smoku/ snem twardym zmorzyli. Kray náostátek Grecki złotem zbogáćili. Teraz sokow potrzebá stárość w ynicowáć W kwiát młodośći: wiotchy wiek ná nowy przekowáć. Co zdárzyćie: gdyż gwiazdy/ nie dármo błysnęły: Nie darmo lotne smoki/ z wozem przytachnęły. A w ten czás/ woz opádły/ z niebiosow vyźrzałá. Nan wśiádłá/ y sprzężonych smokow pogłaskáłá: Lecem nawet po szyiach ręką potrząsnęłá. Porwána w tym do gory; nád ktorym
Skrót tekstu: OvŻebrMet
Strona: 167
Tytuł:
Metamorphoseon
Autor:
Publius Ovidius Naso
Tłumacz:
Jakub Żebrowski
Drukarnia:
Franciszek Cezary
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
mitologia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1636
Data wydania (nie wcześniej niż):
1636
Data wydania (nie później niż):
1636