zjeść z tobą, Chcemyli być prawymi przyjacioły z sobą. A żeśmy nigdy wespół soli nie jadali, Pytam, kiedy się będziem przyjacioły zwali? 824. Na traf żałosny.
Chłop odjeżdża do lasa, żona córkę myje W kąpieli a wtym synek nożem się przebije, Padszy przez prog. Co matka widząc strachem wspłonie, I gdy go chce ratować, dziewczę wtym utonie. Ona z tego przypadku gdy w krwawych łzach brodzi, Mąż z lasa powróciwszy na ten widok wchodzi A żalem zwyciężony bez wszelkiej uwagi, Jak miał w ręku siekierę, tak śmiertelne plagi Daje niewinnej żonie. O co pod straż wzięty, Jako morderca mieczem katowskim jest
zjeść z tobą, Chcemyli być prawymi przyjacioły z sobą. A żeśmy nigdy wespoł soli nie jadali, Pytam, kiedy się będziem przyjacioły zwali? 824. Na traf żałosny.
Chłop odjeżdża do lasa, żona corkę myje W kąpieli a wtym synek nożem się przebije, Padszy przez prog. Co matka widząc strachem wspłonie, I gdy go chce ratować, dziewczę wtym utonie. Ona z tego przypadku gdy w krwawych łzach brodzi, Mąż z lasa powrociwszy na ten widok wchodzi A żalem zwyciężony bez wszelkiej uwagi, Jak miał w ręku siekierę, tak śmiertelne plagi Daje niewinnej żonie. O co pod straż wzięty, Jako morderca mieczem katowskim jest
Skrót tekstu: TrembWierszeWir_II
Strona: 295
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Jakub Teodor Trembecki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty, pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
między 1643 a 1719
Data wydania (nie wcześniej niż):
1643
Data wydania (nie później niż):
1719
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1911
Która dopiero na świat z węzła swego końcem Wydziera się i równo z nowem roście słońcem. Tak się jej zaraz Biren zapalony chwycił, Jako ogień, gdy czynu suchego zachwycił, Albo jako kiedy go w kłosy urodziwe Już dojźrzałe włożą gdzie ręce zazdrościwe.
XII.
Tak i on w ten czas swoje zapalił chciwości I tak wspłonął, przejęty aż do samych kości, Skoro jej po zabitem ojcu swem płaczącej Trochę zajźrzał i po łzach twarz ocierającej. Jako kiedy na wrzącą wodę zimną leją, Piany na niej nadęte giną i niszczeją, Tak miłość Olimpiej i w niem zwyciężona Od nowej namiestniczki, była zagaszona.
XIII.
Nie tylko, że jej był
Która dopiero na świat z węzła swego końcem Wydziera się i równo z nowem roście słońcem. Tak się jej zaraz Biren zapalony chwycił, Jako ogień, gdy czynu suchego zachwycił, Albo jako kiedy go w kłosy urodziwe Już dojźrzałe włożą gdzie ręce zazdrościwe.
XII.
Tak i on w ten czas swoje zapalił chciwości I tak wspłonął, przejęty aż do samych kości, Skoro jej po zabitem ojcu swem płaczącej Trochę zajźrzał i po łzach twarz ocierającej. Jako kiedy na wrzącą wodę zimną leją, Piany na niej nadęte giną i niszczeją, Tak miłość Olimpiej i w niem zwyciężona Od nowej namiestniczki, była zagaszona.
XIII.
Nie tylko, że jej był
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 199
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
Ich obrotów, po drugim jeden nastepować; Zajezdzać i posiełkować, ucząc nie ćwiczonych, Z-podziwieniem w tym dziele Meżów doświadczonych. A czego nie przemknie i przez się nie sprawi, Kanclerza Generałem Wielkiego przystawi W-rządach Ossolińskiego; Sarmackiej wymowy Przedtym Wodza, z-którego wychodzieły głowy Rady wszytkie. O jako szczero teraz gniewy Wspłoną Gradywowymi! Jemu oraz lewy Róg poruczy. Kijowski, Bełski, i Podolski Spół z nim Wojewodowie, i Wódz Wielko-polski Z-Litewskim Podkanclerzem, i Zamojski boku Blisko tego pilnują; a w-swoim obłoku Ruszenia pospolite, i które ich były Zawody nieskończone okrywały tyły. Królewska prezencja. WOJNY DOMOWEJ PIERWSZEJ I
Ich obrotow, po drugim ieden nastepowáć; Záiezdzáć y posiełkowáć, ucząc nie ćwiczonych, Z-podźiwieniem w tym dźiele Meżow doświadczonych. A czego nie przemknie i przez sie nie sprawi, Kanclerzá Generałem Wielkiego przystawi W-rządach Ossolinskiego; Sarmackiey wymowy Przedtym Wodzá, z-ktorego wychodźieły głowy Rady wszytkie. O iáko szczero teraz gniewy Wspłoną Gradywowymi! Iemu oraz lewy Rog poruczy. Kiiowski, Bełski, i Podolski Społ z nim Woiewodowie, i Wodz Wielgo-polski Z-Litewskim Podkanclerzem, i Zamoyski boku Blisko tego pilnuią; á w-swoim obłoku Ruszenia pospolite, i ktore ich były Zawody nieskończone okrywáły tyły. Krolewska prezencya. WOYNY DOMOWEY PIERWSZEY I
Skrót tekstu: TwarSWoj
Strona: 80
Tytuł:
Wojna domowa z Kozaki i z Tatary
Autor:
Samuel Twardowski
Drukarnia:
Collegium Calissiensis Societatis Iesu
Miejsce wydania:
Kalisz
Region:
Wielkopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
historia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1681
Data wydania (nie wcześniej niż):
1681
Data wydania (nie później niż):
1681
niesławę/ chęci w nieńawiść/ jednym się obrotem przewróciły! Znajomi i ziemkowie na gardło nastąpili/ obcy i poganie okrutnie go zmęczywszy/ na krzyć przybili. Kapłani i mędrcowie jako ostry kwas pospólstwa i gminu wszytkiego massę/ gorzko zakwasili; i na niewinnego JEZUSA poburzyli. Arcy Kapłani podżegali/ stąd tak żarki złośliwego jadu ogień wspłonął/ iż go aż krwią okrutnie wylaną gasić było potrzeba. Lecz i z kochanych wybranych Uczniów nie wielka pociecha i pomoc była/ gdy z nich jeden nie cnotliwie go przedawszy zdradziecko wydał/ drugi bojaźliwie się zaparł/ wszyscy inni ze strachu w nogi/ samego jednego w ręku nieprzyjacielskich zostawili. A lubo Matka Przenaświętsza jako afektem
niesławę/ chęći w nieńáwiść/ iednym się obrotem przewroćiły! Znáiomi y źiemkowie ná gárdło nástąpili/ obcy y pogánie okrutnie go zmęczywszy/ ná krzyć przybili. Kápłáńi y mędrcowie iáko ostry kwas pospolstwá y gminu wszytkie^o^ mássę/ gorzko zákwáśili; y ná niewinne^o^ IEZVSA poburzyli. Arcy Kápłáńi podżegáli/ ztąd ták żarki złośliwe^o^ iádu ogień wspłonął/ iż go aż krwią okrutnie wyláną gáśić było potrzebá. Lecz y z kochanych wybranych Vczniow nie wielka poćiechá y pomoc była/ gdy z ńich ieden nie cnotliwie go przedáwszy zdrádźiecko wydał/ drugi boiáźliwie się záparł/ wszyscy inni ze stráchu w nogi/ samego iednego w ręku nieprzyiáćielskich zostáwili. A lubo Mátká Przenáświętsza iáko affektem
Skrót tekstu: BujnDroga
Strona: 318
Tytuł:
Droga do domu
Autor:
Michał Bujnowski
Drukarnia:
Akademia Societatis Iesu
Miejsce wydania:
Wilno
Region:
ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty perswazyjne
Tematyka:
religia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1688
Data wydania (nie wcześniej niż):
1688
Data wydania (nie później niż):
1688
/ że i te któreś tu na tych kilku kartach przepatrzył i przejrzał zbawienne rady/ lubo niedostatecznym i tępy pisane piórem słabą wybite cechą/ wszakże z materii i swej istotnej ceny dzielne/ uważne/ i poważne na twe oświecenie i zysk zbawienny danych ci od Boga talentem są. Wiem żeć nie raz i nabożny afekt wspłonął/ i ogrzana wola za wolą się Boską jeśli nie rzuciła/ przynamniej ruszyła; co rozum poznał i nakazał przyjęła/ przedsięwzięła/ postanowiła. Patrz że abyć ta rzezwość nie ustawała przedsięwzięcie nie słabiało/ skutek nie ginął. Bo inaczej nie tylko nic być powszytkim było/ aleć by więcej karania i nie daj
/ że y te ktoreś tu ná tych kilku kártách przepátrzył y przeyrzał zbáwienne rady/ lubo niedostatecznym y tępý pisane piorem słábą wybite cechą/ wszakże z materiey y swey istotney ceny dźielne/ uważne/ y poważne ná twe oświecenie y zysk zbáwienny dánych ći od Boga talentem są. Wiem żeć nie raz y nabożny affekt wspłonął/ y ogrzána wola zá wolą się Boską ieśli nie rzućiła/ przynámniey ruszyła; co rozum poznał y nákázał przyięła/ przedsięwźięła/ postánowiła. Patrz że ábyć tá rzezwość nie ustawała przedsięwźięćie nie słábiało/ skutek nie ginął. Bo inaczey nie tylko nic być powszytkim było/ áleć by więcey kárániá y nie dáy
Skrót tekstu: BujnDroga
Strona: 424
Tytuł:
Droga do domu
Autor:
Michał Bujnowski
Drukarnia:
Akademia Societatis Iesu
Miejsce wydania:
Wilno
Region:
ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty perswazyjne
Tematyka:
religia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1688
Data wydania (nie wcześniej niż):
1688
Data wydania (nie później niż):
1688
więcej mi zajźrzała/ Przynamniejby/ na czym on ustawiczne chwilę Trawi z swą Kornelią/ spojzrzał na mnie mile: Abo rzucił faworem. Wżdyby co ciężkiemu Ulżył sercu: Ale (ach) nie baczę się czemu I w tym biedna: że przez to jużby już widomie Który dotąd tajemny/ jako wiotchej słomie Wspłonął ogień: i jeśli tak niedbającego O mię/ kocham żarliwie. Cóż miłującego: Niestetyż mię i rozum/ i wszytko opuszcza/ A coś umrzeć skrytego koniecznie poduszcza/ Czego kto się odważy/ nie snadnie dokazać/ Boć to w sercu nie jako więźniowi rozkazać/ I nikt Stelo tak wiernie moja nie miłował/
więcey mi záyźrzáłá/ Przynamnieyby/ ná czym on vstáwiczne chwilę Tráwi z swą Kornelią/ spoyzrzał ná mie mile: Abo rzucił faworem. Wżdyby co cięszkiemu Vlżył sercu: Ale (ách) nie baczę się czemu Y w tym biedna: że przez to iużby iuż widomie Ktory dotąd táiemny/ iáko wiotchey słomie Wspłonął ogień: y ieśli ták niedbáiącego O mię/ kocham żárliwie. Coż miłuiącego: Niestetyż mię y rozum/ y wszytko opuszcza/ A cos vmrzeć skrytego koniecznie poduszcza/ Czego kto się odważy/ nie snádnie dokazáć/ Boc to w sercu nie iáko więźniowi roskazáć/ Y nikt Stello ták wiernie moiá nie miłował/
Skrót tekstu: TwarSPas
Strona: 35
Tytuł:
Nadobna Paskwalina
Autor:
Samuel Twardowski
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1701
Data wydania (nie wcześniej niż):
1701
Data wydania (nie później niż):
1701
Gdy miłość w serca szlacheckie wstąpiła, Która — ich grzejąc — dała im tak wiele Sił, aby bili swe nieprzyjaciele. Jakoż to pewna, że na schyłku była I już ostatniem kołem się toczyła W ten dzień Kozakom Fortuna niestała, Gdyby ich orda nie posiłkowała. Tak bowiem sam chan, przy owym ferworze Naszych wspłonąwszy, zaraz ku taborze Odważnie przywiódł swój lud, aby oni W ostatniej prawie nie zginęli toni. Który posiłek gdy Kozacy mają, Tym barziej, barziej od wozów strzelają. A przytym orda iż następowała, Więc tu książęciu owa się podała Pogoda, której niedawno pożądał, Aby się z chanem w potrzebie oglądał. Skoczy
Gdy miłość w serca szlacheckie wstąpiła, Która — ich grzejąc — dała im tak wiele Sił, aby bili swe nieprzyjaciele. Jakoż to pewna, że na schyłku była I już ostatniem kołem się toczyła W ten dzień Kozakom Fortuna niestała, Gdyby ich orda nie posiłkowała. Tak bowiem sam chan, przy owym ferworze Naszych wspłonąwszy, zaraz ku taborze Odważnie przywiódł swój lud, aby oni W ostatniej prawie nie zginęli toni. Który posiłek gdy Kozacy mają, Tym barziej, barziej od wozów strzelają. A przytym orda iż następowała, Więc tu książęciu owa się podała Pogoda, której niedawno pożądał, Aby się z chanem w potrzebie oglądał. Skoczy
Skrót tekstu: BorzNaw
Strona: 122
Tytuł:
Morska nawigacyja do Lubeka
Autor:
Marcin Borzymowski
Miejsce wydania:
Lublin
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
literatura faktograficzna
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1662
Data wydania (nie wcześniej niż):
1662
Data wydania (nie później niż):
1662
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Roman Pollak
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Gdańsk
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Wydawnictwo Morskie
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1971
, A niczego im brać nie pozwalali Dając przyczynę, że tylko jednemu Ten zakład służy co najprzedniejszemu I najrątszemu: Znowu jeno oczy Nazad obróćmy, jeszcze tak ochoczy Może się znaleźć, że za tym odwrotem Jeden wykręci zwyciężca nad złotem, A nie dwa razem. — Takowym uporem Stanęli drudzy. A owi — rankorem Cichem wspłonąwszy — snaćby się byli Inaczej z sobą o to rozprawili, Gdyby o honor nie szło w cudzej stronie. Przyszło im ścierpieć — a głaszcząc swe konie Krótko im rzekli: „Bodajeście byli Grzeczni, iżeście tę rzecz osądzili! Dobrze już i tak, jako się wam widzi.” — Rzekł Białoskórski:
, A niczego im brać nie pozwalali Dając przyczynę, że tylko jednemu Ten zakład służy co najprzedniejszemu I najrątszemu: Znowu jeno oczy Nazad obróćmy, jeszcze tak ochoczy Może się znaleźć, że za tym odwrotem Jeden wykręci zwyciężca nad złotem, A nie dwa razem. — Takowym uporem Stanęli drudzy. A owi — rankorem Cichem wspłonąwszy — snaćby się byli Inaczej z sobą o to rozprawili, Gdyby o honor nie szło w cudzej stronie. Przyszło im ścierpieć — a głaszcząc swe konie Krótko im rzekli: „Bodajeście byli Grzeczni, iżeście tę rzecz osądzili! Dobrze już i tak, jako się wam widzi.” — Rzekł Białoskórski:
Skrót tekstu: BorzNaw
Strona: 167
Tytuł:
Morska nawigacyja do Lubeka
Autor:
Marcin Borzymowski
Miejsce wydania:
Lublin
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
literatura faktograficzna
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1662
Data wydania (nie wcześniej niż):
1662
Data wydania (nie później niż):
1662
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Roman Pollak
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Gdańsk
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Wydawnictwo Morskie
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1971
wysiedzieć. Nie chciał jednak odjachać pierwej z tamtej strony, Aż beł jego zmarły pan przy niem pogrzebiony; Kazał i Klorydana pogrześć jednem razem Z Dardynellem pospołu, a stamtąd zarazem Obrócił się i jachał tam, gdzie mu kazała, A ta z niem w niskiem domu pasterskiem została. PIEŚŃ XIX.
XXVI.
Tak litością wspłonęła nagle, tak pałała, Kiedy go leżącego napierwej ujźrzała; Potem widząc piękną twarz i gładką jagodę, Obyczaje i grzeczność i jego urodę, Poczuła, że ją gryzł mól z nienagła zakryty I zajął się w niej płomień miłości obfity, Który w niej z lekka palił serce zapalone, W ogniu ciężkiej miłości wszytko utopione.
wysiedzieć. Nie chciał jednak odjachać pierwej z tamtej strony, Aż beł jego zmarły pan przy niem pogrzebiony; Kazał i Klorydana pogrześć jednem razem Z Dardynellem pospołu, a stamtąd zarazem Obrócił się i jachał tam, gdzie mu kazała, A ta z niem w nizkiem domu pasterskiem została. PIEŚŃ XIX.
XXVI.
Tak litością wspłonęła nagle, tak pałała, Kiedy go leżącego napierwej ujźrzała; Potem widząc piękną twarz i gładką jagodę, Obyczaje i grzeczność i jego urodę, Poczuła, że ją gryzł mól z nienagła zakryty I zajął się w niej płomień miłości obfity, Który w niej z lekka palił serce zapalone, W ogniu ciężkiej miłości wszytko utopione.
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_II
Strona: 92
Tytuł:
Orland szalony, cz. 2
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
porady jego. Tedy ujzrzawszy go Król, i słuchając mowy Jego, sobie przyjemnej, złożył gniew surowy, I wielce się ucieszył, a widząc życzliwą Szczyrość jego, miał powieść onych za fałszywą. Z tych miar, począł mu większą wyrządzać uczciwość, I powagę, i miłość, i większą życzliwość; Jednak, tak wspłonął gnięwem znowu na Zakony, Ze mu jak ogień z twarzy wypadał wzniecony, Mówiąc: Te to ci mniszy podają mandata, Ze swe, tylo nadzieją, ludzie cieszą lata, Powiadając sny znikłe, i prawę obłudy. Dla których Chrześcijanie takie znoszą trudy. HISTORIA, Ś. JANA DAMASCENA,
A kiedy z gromadą sług
porády iego. Tedy vyzrzawszy go Krol, y słucháiąc mowy Iego, sobie przyiemney, złożył gniew surowy, Y wielce się vćieszył, á widząc życżliwą Szczyrość iego, miał powieść onych zá fałszywą. Z tych miar, począł mu większą wyrządzać vczćiwość, Y powagę, y miłość, y większą życzliwość; Iednák, ták wspłonął gnięwem znowu ná Zakony, Ze mu iák ogień z twarzy wypadał wzniecony, Mowiąc: Te to ći mniszy podáią mándátá, Ze swe, tylo nádźieią, ludźie ćieszą látá, Powiádáiąc sny znikłe, y práwę obłudy. Dla ktorych Chrześćiánie tákie znoszą trudy. HISTORYA, Ś. IANA DAMASCENA,
A kiedy z gromádą sług
Skrót tekstu: DamKuligKról
Strona: 22
Tytuł:
Królewic indyjski
Autor:
Jan Damasceński
Tłumacz:
Mateusz Ignacy Kuligowski
Drukarnia:
Mikołaj Aleksander Schedel
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
żywoty świętych
Tematyka:
religia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1688
Data wydania (nie wcześniej niż):
1688
Data wydania (nie później niż):
1688