umarłych budzi. W tej wstawa materyjej, odmiana w tytułe. A to papier, prostaku, ze zgniłej koszule. 233 (F). DRUGA
Wielki to cud, że Mojżesz z uderzonej skały Wylał wodę na puszczy; lecz i to niemały, Kiedy słysząc po trzykroć piejącego kura, Deszczowa się z opoki twardej stała chmura I spadały w gorącej gorzkie krople plucie. O szczęśliwy kamieniu! O święty kogucie! 234 (N). PRÓŻNA SŁAWA
Siła prawił przede mną jeden wojewoda, Jako na różne figle swojego ogroda Wielką sumę wyliczył, jako niezrównaną, Na swą sławę, ozdobił Warszawę fontaną. Nuż pałac tak wspaniały, piękny i bogaty
umarłych budzi. W tej wstawa materyjej, odmiana w tytule. A to papier, prostaku, ze zgniłej koszule. 233 (F). DRUGA
Wielki to cud, że Mojżesz z uderzonej skały Wylał wodę na puszczy; lecz i to niemały, Kiedy słysząc po trzykroć piejącego kura, Deszczowa się z opoki twardej stała chmura I spadały w gorącej gorzkie krople plucie. O szczęśliwy kamieniu! O święty kogucie! 234 (N). PRÓŻNA SŁAWA
Siła prawił przede mną jeden wojewoda, Jako na różne figle swojego ogroda Wielką sumę wyliczył, jako niezrównaną, Na swą sławę, ozdobił Warszawę fontaną. Nuż pałac tak wspaniały, piękny i bogaty
Skrót tekstu: PotFrasz1Kuk_II
Strona: 106
Tytuł:
Ogród nie plewiony
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1677
Data wydania (nie wcześniej niż):
1677
Data wydania (nie później niż):
1677
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
cnotliwy, ustał bachmat, a ty Uchodź, Szlichtinku, postrzelon wilczaty.
I twój pleśniwy bez mal nieustanie, Zacny Hermanie.
Lecz nie tylko my, i czeladź ćwiczona Rwie się przykładem panów zajuszona I co wypali, to znowu nabija, Jak rajtaria.
W tych tam największa uczyniona dziura, Kiedy wojsk całych nieprzejrzana chmura, Nas ogarnąwszy cały ich zajęła Szereg wycięła.
Sto i pięćdziesiąt nas się popisało, A pięć czterdzieści tylko się zostało. Żaden nie umarł ani żaden zwinął, Lecz mężnie zginął.
Zgoła równymi trudno wywieść słowy, Jak się ten taniec odprawiał marsowy, Gdzieśmy nie winem pragnienie gasili, Pot ze krwią pili.
Aż
cnotliwy, ustał bachmat, a ty Uchodź, Szlichtinku, postrzelon wilczaty.
I twoj pleśniwy bez mal nieustanie, Zacny Hermanie.
Lecz nie tylko my, i czeladź ćwiczona Rwie się przykładem panow zajuszona I co wypali, to znowu nabija, Jak rajtaria.
W tych tam największa uczyniona dziura, Kiedy wojsk całych nieprzejrzana chmura, Nas ogarnąwszy cały ich zajęła Szereg wycięła.
Sto i pięćdziesiąt nas się popisało, A pięć czterdzieści tylko się zostało. Żaden nie umarł ani żaden zwinął, Lecz mężnie zginął.
Zgoła rownymi trudno wywieść słowy, Jak się ten taniec odprawiał marsowy, Gdzieśmy nie winem pragnienie gasili, Pot ze krwią pili.
Aż
Skrót tekstu: MorszZWierszeWir_I
Strona: 361
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Zbigniew Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1675
Data wydania (nie wcześniej niż):
1675
Data wydania (nie później niż):
1675
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1910
kilkuset nie ponieśli prawie. Trzeba w potędze, trzeba w dobrej sprawie Potkać ich; ale tego naprzod trzeba, Żeby nam nieba
Króla mężnego dały, bo bez głowy Ojczyźnie naszej upadek gotowy: Nieprzyjaciołom nie tak straszna ona Osierocona.
Miejmy się wszyscy do zgody dla Boga, Dla świątnic Jego, dla wiary, bo sroga Chmura nad nami, radźmy wskok o sobie W tak ciężkiej dobie.
A wy też wszyscy, postronni panowie, Widząc, że idzie nie tylko o zdrowie Nasze, którzyśmy dotąd niedobytym Waszym zaszczytem;
Ale, że jeśli zginiemy, strzeż Boże! Po trupach naszych bisurmanin może Snadno przejść do was, pić krew waszę,
kilkuset nie ponieśli prawie. Trzeba w potędze, trzeba w dobrej sprawie Potkać ich; ale tego naprzod trzeba, Żeby nam nieba
Krola mężnego dały, bo bez głowy Ojczyznie naszej upadek gotowy: Nieprzyjaciołom nie tak straszna ona Osierocona.
Miejmy się wszyscy do zgody dla Boga, Dla świątnic Jego, dla wiary, bo sroga Chmura nad nami, radźmy wskok o sobie W tak ciężkiej dobie.
A wy też wszyscy, postronni panowie, Widząc, że idzie nie tylko o zdrowie Nasze, ktorzyśmy dotąd niedobytym Waszym zaszczytem;
Ale, że jeśli zginiemy, strzeż Boże! Po trupach naszych bisurmanin może Snadno przejść do was, pić krew waszę,
Skrót tekstu: MorszZWierszeWir_I
Strona: 501
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Zbigniew Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1675
Data wydania (nie wcześniej niż):
1675
Data wydania (nie później niż):
1675
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1910
: Nowotny Adam, co pod cudze wchodząc Ciężary, cudzym przywalon kłopotem, Cudzą, niewinny, płaci winę potem.
Poci się krwią mój Bóg prawy: Niebo zgniewane, które na złe plemię Ludzkie, i co się na grzech tylko rodzi, Potopy krwawe wzrusza i powodzi; Pot się z Pana leje krwawy: Łaskawa chmura, która zeschłą ziemię Serc naszych wdzięcznie żyzną rosą kropi I do żyzności przywodzi, nie topi.
Poci się krwią mój Stworzyciel: Rzeka miłości, ściśniona brzegami, Rwie tamę, która strzymać jej nie może, I nad swe dawne rozlewa się łoże; Poci się krwią mój Zbawiciel: Morze boleści, wzburzone wałami Z słusznego
: Nowotny Adam, co pod cudze wchodząc Ciężary, cudzym przywalon kłopotem, Cudzą, niewinny, płaci winę potem.
Poci się krwią mój Bóg prawy: Niebo zgniewane, które na złe plemię Ludzkie, i co się na grzech tylko rodzi, Potopy krwawe wzrusza i powodzi; Pot się z Pana leje krwawy: Łaskawa chmura, która zeschłą ziemię Serc naszych wdzięcznie żyzną rosą kropi I do żyzności przywodzi, nie topi.
Poci się krwią mój Stworzyciel: Rzeka miłości, ściśniona brzegami, Rwie tamę, która strzymać jej nie może, I nad swe dawne rozlewa się łoże; Poci się krwią mój Zbawiciel: Morze boleści, wzburzone wałami Z słusznego
Skrót tekstu: MorszAUtwKuk
Strona: 218
Tytuł:
Utwory zebrane
Autor:
Jan Andrzej Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1654
Data wydania (nie wcześniej niż):
1654
Data wydania (nie później niż):
1654
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Utwory zebrane
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1971
z gruntu wywrócone wali I że las, jako wielki, po chwili obali. Król się za słupem czai i grabie pilnuje I że mu cło zapłaci, sobie obiecuje. Skoro na celu stanął, on ogień do dziury Przyłożył, gdzie beł oddech w końcu długiej rury.
LXXV.
Ona się wzad rozwlecze, jako chmura, błyska, A wprzód huczy i tak dźwięk na powietrze ciska, Że mury drżą, ziemia się trzęsie pod nogami, Niebo grzmi, uderzone strasznemi dźwiękami, Jako śmiertelny piorun, który niewidomy Spada na dół z strasznemi niebieskiemi gromy. Ale król ukwapliwy niedobrze wymierzył, Nie dotrzymał i nie tam, kędy chciał, uderzył
z gruntu wywrócone wali I że las, jako wielki, po chwili obali. Król się za słupem czai i grabie pilnuje I że mu cło zapłaci, sobie obiecuje. Skoro na celu stanął, on ogień do dziury Przyłożył, gdzie beł oddech w końcu długiej rury.
LXXV.
Ona się wzad rozwlecze, jako chmura, błyska, A wprzód huczy i tak dźwięk na powietrze ciska, Że mury drżą, ziemia się trzęsie pod nogami, Niebo grzmi, uderzone strasznemi dźwiękami, Jako śmiertelny piorun, który niewidomy Spada na dół z strasznemi niebieskiemi gromy. Ale król ukwapliwy niedobrze wymierzył, Nie dotrzymał i nie tam, kędy chciał, uderzył
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 190
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
I tak prędko na nogi i tak chyżo skoczy, Że się zda, że z spadnienia przybyło mu mocy. Jako wstawał libijski Anteus silniejszy, O ziemię uderzony, i dobrze mocniejszy, Tak się zdało, że grabia wstawał i że siła W dwójnasób w niem mocniejsza po padnieniu była.
LXXVIII.
Kto widział, kiedy chmura nagłem ogniem błyśnie, Który straszliwem gromem sam Jupiter ciśnie I przepędzi w zawarte miejsce, gdzie schowane Leżą węgle, z saletrą i z siarką zmieszane; Ledwie padnie, ledwie tknie, jako się nagłemi Ziemia i niebo świeci ogniami strasznemi, Które mury z samego gruntu wyrywają I wielkiemi kamieńmi do nieba ciskają:
LXXIX.
Taki
I tak prętko na nogi i tak chyżo skoczy, Że się zda, że z spadnienia przybyło mu mocy. Jako wstawał libijski Anteus silniejszy, O ziemię uderzony, i dobrze mocniejszy, Tak się zdało, że grabia wstawał i że siła W dwójnasób w niem mocniejsza po padnieniu była.
LXXVIII.
Kto widział, kiedy chmura nagłem ogniem błyśnie, Który straszliwem gromem sam Jupiter ciśnie I przepędzi w zawarte miejsce, gdzie schowane Leżą węgle, z saletrą i z siarką zmieszane; Ledwie padnie, ledwie tknie, jako się nagłemi Ziemia i niebo świeci ogniami strasznemi, Które mury z samego gruntu wyrywają I wielkiemi kamieńmi do nieba ciskają:
LXXIX.
Taki
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 191
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
Chcąc wiedzieć, ktoby była, obiema wiosłami, Że morze, mocno bite, toczyło pianami. W tem usłyszy, że brzegi straszliwie ryczały, Skały się bliskie trzęsły, wody się wzdymały; Potem ujźrzy, że brzegu srogi dziw dopływa I połowicę morza piersiami nakrywa.
XXXV.
Jako czarna z ciemnego lasu więc wychodzi Chmura, co niepogody i grady przywodzi, Która barziej, niżli noc, wszytek świat zasłania, I tak się zda, że gwałtem jasny dzień wygania: Tak straszny dziw tak wiele morza zastępował, Że się zdało, jakby je wszytko opanował. Huczą wody; patrząc nań Orland, w się zebrany, Nie ma żadnej
Chcąc wiedzieć, ktoby była, obiema wiosłami, Że morze, mocno bite, toczyło pianami. W tem usłyszy, że brzegi straszliwie ryczały, Skały się blizkie trzęsły, wody się wzdymały; Potem ujźrzy, że brzegu srogi dziw dopływa I połowicę morza piersiami nakrywa.
XXXV.
Jako czarna z ciemnego lasu więc wychodzi Chmura, co niepogody i grady przywodzi, Która barziej, niżli noc, wszytek świat zasłania, I tak się zda, że gwałtem jasny dzień wygania: Tak straszny dziw tak wiele morza zastępował, Że się zdało, jakby je wszytko opanował. Huczą wody; patrząc nań Orland, w się zebrany, Nie ma żadnej
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 235
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
zawadą Przedmieścia nieskończone Miastu tam niskiemu, Opalić je rozkaże, prócz Arcyszewskiemu Zamek górny, a Klasztor, poruczywszy pieczy Samymże Bernardynom, Bramy ubezpieczy, Mury, Wały, obroną. I tak rzekszy słowo: Jeden z-drugim umierać, czekali gotowo. Część WTÓRA
W-tymże się też Chmielnicki pokaże im z-góry Jako chmura burzliwa, abo potok który, Z-nieczystego Homolu, i Trackiej Rodopy Na Wiosnę spadający. Zarazże w-te tropy Miasto zewsząd oblegszy, do niego szturmuje, Z tąd jednak, gdy nie zdrowe powietrze przeczuje, I z Dział większych wytoczy próżne na wiatr razy, Miasta wrzeczy żałując tak zacznego skazy, I swoje mu powolność
zawádą Przedmieśćia nieskonczone Miástu tam niskiemu, Opalić ie rozkaże, procz Arćiszewskiemu Zamek gorny, á Klasztor, poruczywszy pieczy Samymże Bernárdynom, Bramy ubespieczy, Mury, Wały, obroną. I ták rzekszy słowo: Ieden z-drugim umierać, czekali gotowo. CZESC WTORA
W-tymże sie też Chmielnicki pokaże im z-gory Iako chmura burzliwa, abo potok ktory, Z-nieczystego Homolu, i Thrackiey Rodopy Ná Wiosne spadaiący. Zarazże w-te tropy Miasto zewsząd oblegszy, do niego szturmuie, Z tąd iednak, gdy nie zdrowe powietrze przeczuie, I z Dział wiekszych wytoczy prożne ná wiatr razy, Miasta wrzeczy żałuiąc tak zacznego skazy, I swoie mu powolność
Skrót tekstu: TwarSWoj
Strona: 37
Tytuł:
Wojna domowa z Kozaki i z Tatary
Autor:
Samuel Twardowski
Drukarnia:
Collegium Calissiensis Societatis Iesu
Miejsce wydania:
Kalisz
Region:
Wielkopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
historia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1681
Data wydania (nie wcześniej niż):
1681
Data wydania (nie później niż):
1681
skutek tego mały Naganić ich po czasie, póki tej pogody, Kończą je co najpredzej. A zwłaszcza od wody Rozrażewskiej Kwatery. Wszytka tedy była Noc w-tumulcie, póki się nie ustanowiła Ta nawałność. Bowiem tym Chmielnicki wieczorem, I z-Hanem, i Armatą i wszytkim Taborem Przyszedł niepomierzonym, jako następuje Kiedy Chmura burzliwa, wprzód jej kredensuje Szum zdaleka, i na kształt w-kotle wiec ukropu, Rumor wre po obłokach, z-którego roztopu leżli trafią w-tej drodze uwarzone wody Na powietrze oziebłe, obrócą się w-lody, I grad srogi uczynią. Do takiego końca Huk ów przyszedł, gdy jutro na zemknieniu słońca Żarliwego z
skutek tego mały Naganić ich po czasie, poki tey pogody, Kończą ie co naypredzey. A zwłaszcza od wody Rozrażewskiey Kwatery. Wszytka tedy była Noc w-tumulćie, poki sie nie ustanowiła Ta nawałność. Bowiem tym Chmielnicki wieczorem, I z-Hanem, i Armatą i wszytkim Taborem Przyszedł niepomierzonym, iáko nástepuie Kiedy Chmurá burzliwa, wprzod iey kredensuie Szum zdáleká, i ná kształt w-kotle wiec ukropu, Rumor wre po obłokach, z-ktorego roztopu leżli tráfią w-tey drodze uwárzone wody Ná powietrze oźiebłe, obrocą sie w-lody, I grad srogi uczynią. Do tákiego końca Huk ow przyszedł, gdy iutro ná zemknieniu słońca Żárliwego z
Skrót tekstu: TwarSWoj
Strona: 58
Tytuł:
Wojna domowa z Kozaki i z Tatary
Autor:
Samuel Twardowski
Drukarnia:
Collegium Calissiensis Societatis Iesu
Miejsce wydania:
Kalisz
Region:
Wielkopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
historia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1681
Data wydania (nie wcześniej niż):
1681
Data wydania (nie później niż):
1681
maj w miesięcy dwunastu, Co piękna perła złotu, co forteca miastu, Co są gwiazdy przy świetle jutrzenki porannej, Toś ty między inszymi, pięknej synu Hanny; A co wszytkie ozdoby i cnoty przenosi, Że cię stąd ambicja żadna nie komosi. Choćby kto najgrzeczniejszy, najmędrszy był do niej, Wszytko to jako chmura jasny dzień zasłoni. ERATO
Ledwie w Cefizie rzece omoczyła stopę, Wnet poczęła Narcyza piękna Lirijope. Gładki był Narcyz, nie dziw: kto się między brzegi Kryształowymi rodzi, nie wadzą mu piegi; Komu rzeka rodzicem, komu nimfa matką, Nie dziw, że i urodę, i cerę ma gładką. Śmiele cię,
maj w miesięcy dwunastu, Co piękna perła złotu, co forteca miastu, Co są gwiazdy przy świetle jutrzenki porannej, Toś ty między inszymi, pięknej synu Hanny; A co wszytkie ozdoby i cnoty przenosi, Że cię stąd ambicyja żadna nie komosi. Choćby kto najgrzeczniejszy, najmędrszy był do niej, Wszytko to jako chmura jasny dzień zasłoni. ERATO
Ledwie w Cefizie rzece omoczyła stopę, Wnet poczęła Narcyza piękna Lirijope. Gładki był Narcyz, nie dziw: kto się między brzegi Krzyształowymi rodzi, nie wadzą mu piegi; Komu rzeka rodzicem, komu nimfa matką, Nie dziw, że i urodę, i cerę ma gładką. Śmiele cię,
Skrót tekstu: PotSielKuk_I
Strona: 112
Tytuł:
Sielanka
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
utwory synkretyczne
Gatunek:
sielanki
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1676
Data wydania (nie wcześniej niż):
1676
Data wydania (nie później niż):
1676
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987