żałośliwe, Echo porannej rosy Rozbija płaczliwe, Gdy po dolinie Dźwięk się rozwinie.
Ja śpiewam, choć o wodzie I o samym chlebie Trwać muszę w takim głodzie, W tak ciężkiej potrzebie, Patrząc, azali Kto się użali?
Śpiewam ci, lecz obfite Z serca zranionego Co w nim były zakryte, Kształtem dżdża ranego, Łzy wypadają, Pieśń zalewają.
Ja śpiewam, chociem prawie Od zimna srogiego Skościał na gołej ławie, Bez posłania wszego. Takie me wczasy W tak ciężkie czasy.
Śpiewam ci, ale duszy, Którą narzekanie, Którą frasunek suszy, Niemiłe śpiewanie. Pieśń którą śpiewam, Łzami zalewam.
Ja śpiewam, a wyć
źałośliwe, Echo porannej rosy Rozbija płaczliwe, Gdy po dolinie Dźwięk się rozwinie.
Ja śpiewam, choć o wodzie I o samym chlebie Trwać muszę w takim głodzie, W tak ciężkiej potrzebie, Patrząc, azali Kto się użali?
Śpiewam ci, lecz obfite Z serca zranionego Co w nim były zakryte, Kształtem dżdża ranego, Łzy wypadają, Pieśń zalewają.
Ja śpiewam, chociem prawie Od zimna srogiego Zkościał na gołej ławie, Bez posłania wszego. Takie me wczasy W tak ciężkie czasy.
Śpiewam ci, ale duszy, Ktorą narzekanie, Ktorą frasunek suszy, Niemiłe śpiewanie. Pieśń ktorą śpiewam, Łzami zalewam.
Ja śpiewam, a wyć
Skrót tekstu: MorszZWierszeWir_I
Strona: 372
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Zbigniew Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1675
Data wydania (nie wcześniej niż):
1675
Data wydania (nie później niż):
1675
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1910
hardą dziecinę. On straciwszy miejsce w niebie Uciekł się z krzywdą do ciebie I twe oczy oszacował Aby z nich bogi hołdował. Lecz te śliczne gwiazdy obie Tak go zniewoliły sobie, Że zapomniał, jako trzeba, Krzywdy swej, bogów i nieba. 664. Daphnis świętojański z roku 1611.
Już słoneczny promień złoty Od ranego Euroty Przychodząc do kresu swego Mijał raka gorącego, Gdy pastuszki siadszy w chłodzie Przy jasno ciekącej wodzie Sobotkę w zielonym gaju Wznieciły według zwyczaju A tam postępując w koło Phillis śpiewała wesoło.
Jej się lasy sprzeciwiały, Nimfy na głos przybiegały. Twego Daphnis czas niemały Odjazdu nimfy płakały. „Świadkiem tego pław Niemnowy, Świadkiem gęstwy
hardą dziecinę. On straciwszy miejsce w niebie Uciekł się z krzywdą do ciebie I twe oczy oszacował Aby z nich bogi hołdował. Lecz te śliczne gwiazdy obie Tak go zniewoliły sobie, Że zapomniał, jako trzeba, Krzywdy swej, bogow i nieba. 664. Daphnis świętojański z roku 1611.
Już słoneczny promień złoty Od ranego Euroty Przychodząc do kresu swego Mijał raka gorącego, Gdy pastuszki siadszy w chłodzie Przy jasno ciekącej wodzie Sobotkę w zielonym gaju Wznieciły według zwyczaju A tam postępując w koło Phillis śpiewała wesoło.
Jej się lasy sprzeciwiały, Nimfy na głos przybiegały. Twego Daphnis czas niemały Odjazdu nimfy płakały. „Świadkiem tego pław Niemnowy, Świadkiem gęstwy
Skrót tekstu: NaborWierWir_I
Strona: 332
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Daniel Naborowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
między 1620 a 1640
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1640
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1910
wyrzuciła brzemię; Mąż niewiasty, niewiasta męża kwoli ciału, Pragnie balwierz jarmarku, praktyk trybunału; Okupu do galery niewolnik przykuty, Pragnie oracz pogody, flis na rzekę pluty, Ksiądz i doktor chorego, dziadowie pogrzebu; Żołnierz o wojnę pyta, bo się chce jeść chlebu; Gospodarz, swą robotę rozrządziwszy wczora, Czeka ranego świtu, najemnik wieczora; Krawiec w sukni, w kożuchu pragnie kuśnierz dziury, Szwiec w bocie, garncarz w piecu; furman patrzy fury; Rzeźnik, żeby Wielkanoc, rybitw, żeby posty Zawsze były; ciągnienia życzy żołdat prosty, Myśliwy pola, żeby zające się szczuły, Pasożyci bankietu, żacy kanikuły. Co żywo
wyrzuciła brzemię; Mąż niewiasty, niewiasta męża kwoli ciału, Pragnie balwierz jarmarku, praktyk trybunału; Okupu do galery niewolnik przykuty, Pragnie oracz pogody, flis na rzekę pluty, Ksiądz i doktor chorego, dziadowie pogrzebu; Żołnierz o wojnę pyta, bo się chce jeść chlebu; Gospodarz, swą robotę rozrządziwszy wczora, Czeka ranego świtu, najemnik wieczora; Krawiec w sukni, w kożuchu pragnie kuśnierz dziury, Szwiec w bocie, garncarz w piecu; furman patrzy fury; Rzeźnik, żeby Wielkanoc, rybitw, żeby posty Zawsze były; ciągnienia życzy żołdat prosty, Myśliwy pola, żeby zające się szczuły, Pasożyci bankietu, żacy kanikuły. Co żywo
Skrót tekstu: PotMorKuk_III
Strona: 151
Tytuł:
Moralia
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty, pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1688
Data wydania (nie wcześniej niż):
1688
Data wydania (nie później niż):
1688
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
wkoło posłuchy i we straży place; Szumi Dniestr, a gdy woda z skałami się kłopi, W głębszy sen zmysły ludzkie onym szumem topi. Ty sam nie śpisz za wszytkich, nie dasz zemgnąć oku, Wielki hetmanie! Darmo tłocząc na bok z boku Twarde łoże i w głowie pełno mając zgrzytu, Równo z strażą ranego oczekujesz świtu. Próżno pieją Syreny słodko-brzmiące dumy, Choćby z morskiej kolebka utoczona spumy, Choćby się na to zmówić obie chciały zarze, Nie uśpią człeka, kędy w głowie jak w browarze, Sto wątpliwości razem, razem tysiąc myśli, I w sercu, i w rozumie hetmanowi kreśli. Kiedy Tytan, skończywszy
wkoło posłuchy i we straży place; Szumi Dniestr, a gdy woda z skałami się kłopi, W głębszy sen zmysły ludzkie onym szumem topi. Ty sam nie śpisz za wszytkich, nie dasz zemgnąć oku, Wielki hetmanie! Darmo tłocząc na bok z boku Twarde łoże i w głowie pełno mając zgrzytu, Równo z strażą ranego oczekujesz świtu. Próżno pieją Syreny słodko-brzmiące dumy, Choćby z morskiej kolebka utoczona spumy, Choćby się na to zmówić obie chciały zarze, Nie uśpią człeka, kędy w głowie jak w browarze, Sto wątpliwości razem, razem tysiąc myśli, I w sercu, i w rozumie hetmanowi kréśli. Kiedy Tytan, skończywszy
Skrót tekstu: PotWoj1924
Strona: 66
Tytuł:
Transakcja Wojny Chocimskiej
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
wojskowość
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1670
Data wydania (nie wcześniej niż):
1670
Data wydania (nie później niż):
1670
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1924
wysoki, Która na wschód rumiany pogląda wesoło, A pod sferę miesięczną pyszne wznosi czoło. Opuszcza ziemię, siecze powietrze zrzedzone I już wlata na góry, pod niebo wzniesione.
XLVIII.
Szafiry, chryzolity, perły z rubinami Wyrażały nadobne fiołki z kwiatkami, Które po pięknych łąkach z łona wilgotnego Różą pstrzyła jutrzenka za świtu ranego; Trawy tak oczom lubej były zieloności, Iż przeszły smaragowe daleko wdzięczności. Drzewa, uciesznem rzędem po wierzchu sadzone, Rozkosznych są owoców ciężarem schylone.
XLIX.
Ptacy rozmaitej barwy między gałęziami Wesołych głosów gościa witają pieśniami; Szemrząc rozwlokła woda po drobnem kamieniu, Smaczne wnęty do spania daje przy strumieniu; Szum miernego powietrza tak
wysoki, Która na wschód rumiany pogląda wesoło, A pod sferę miesięczną pyszne wznosi czoło. Opuszcza ziemię, siecze powietrze zrzedzone I już wlata na góry, pod niebo wzniesione.
XLVIII.
Szafiry, chryzolity, perły z rubinami Wyrażały nadobne fiołki z kwiatkami, Które po pięknych łąkach z łona wilgotnego Różą pstrzyła jutrzenka za świtu ranego; Trawy tak oczom lubej były zieloności, Iż przeszły smaragowe daleko wdzięczności. Drzewa, uciesznem rzędem po wierzchu sadzone, Rozkosznych są owoców ciężarem schylone.
XLIX.
Ptacy rozmajtej barwy między gałęziami Wesołych głosów gościa witają pieśniami; Szemrząc rozwlokła woda po drobnem kamieniu, Smaczne wnęty do spania daje przy strumieniu; Szum miernego powietrza tak
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_III
Strona: 73
Tytuł:
Orland szalony, cz. 3
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
, Sansonet związany, Brandymarte, od swojej dziewki opłakany, Nuż inszych wielka liczba ze Włoch, z Gaszkoniej, Z Niderlandu, z niemieckiej ziemie i z Anglii.
XXXI.
Iż starszy jeszcze dotąd nie miał wiadomości, Iż na niespodziewane natrafi tu gości, Zaczem w porcie odpocząć myślił i swojego Półokręcia połatać do świtu ranego. Bo od potężnych wiatrów kęs beł nadwątlony, Gdy go w przeciwne gnały pod Bizertę strony; A widząc na lądzie lud, tak śpiesznie do niego Biegł, jak zwykła jaskółką do gniazda swojego.
XXXII.
Rozumiał ich za swoje; ale skoro znaki Cesarskie zoczył z ptakiem, co ma łeb dwojaki, I lilie francuskie
, Sansonet związany, Brandymarte, od swojej dziewki opłakany, Nuż inszych wielka liczba ze Włoch, z Gaszkoniej, Z Niderlandu, z niemieckiej ziemie i z Angliej.
XXXI.
Iż starszy jeszcze dotąd nie miał wiadomości, Iż na niespodziewane natrafi tu gości, Zaczem w porcie odpocząć myślił i swojego Półokręcia połatać do świtu ranego. Bo od potężnych wiatrów kęs beł nadwątlony, Gdy go w przeciwne gnały pod Bizertę strony; A widząc na lądzie lud, tak śpiesznie do niego Biegł, jak zwykła jaskółką do gniazda swojego.
XXXII.
Rozumiał ich za swoje; ale skoro znaki Cesarskie zoczył z ptakiem, co ma łeb dwojaki, I lilie francuskie
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_III
Strona: 191
Tytuł:
Orland szalony, cz. 3
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
radzi wiek późniejszy”. Odpowiada Brandymant, iż zdrowie Karłowi Poświęcił, póki rogów nie przytrze Afrowi; Jak prędko wojnę skończy za pomocą Boga, On też do ojczystego w skok pośpieszy proga.
LXI
Nazajutrz swą armatę Dudon wyprawuje, Czas weścia w Prowincją z pogody miarkuje. Z Astolfem ku Bizercie Orland się udaje, Gdy ranego Febusa złoty promień wstaje, Pytając go o wojnie, jak się w sobie miała, Dawno młódź Nubów mężnych miasto obegnała. Powieda grof i zaraz słucha jego rady, Którą ostrą być wiedział przez różne przykłady.
LX
Jako się straszny zaczął szturm i dnia którego Wielką wzięto Bizertę, z gruntu ostatniego Wywróciwszy ją srodze, komu
radzi wiek późniejszy”. Odpowiada Brandymant, iż zdrowie Karłowi Poświęcił, póki rogów nie przytrze Afrowi; Jak prędko wojnę skończy za pomocą Boga, On też do ojczystego w skok pośpieszy proga.
LXI
Nazajutrz swą armatę Dudon wyprawuje, Czas weścia w Prowincyą z pogody miarkuje. Z Astolfem ku Bizercie Orland się udaje, Gdy ranego Febusa złoty promień wstaje, Pytając go o wojnie, jak się w sobie miała, Dawno młódź Nubów mężnych miasto obegnała. Powieda grof i zaraz słucha jego rady, Którą ostrą być wiedział przez różne przykłady.
LX
Jako się straszny zaczął szturm i dnia którego Wielką wzięto Bizertę, z gruntu ostatniego Wywróciwszy ją srodze, komu
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_III
Strona: 199
Tytuł:
Orland szalony, cz. 3
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
na świtaniu W drogę się zaraz z obozu ruszyli/ A pod Syjońskie miasto w ten czas przyszli/ Gdy nieprzyjaciel namniej o nich myśli. 66. Więc żeby byli do bitwy gotowi/ Żeby zwycięstwa pewnego czekali/ I połkownicy/ i starszy wojskowi Za temi jego słowy serce brali. I niecierpliwi/ nierychłemu dniowi Lając/ ranego świtu wyglądali: Lecz opatrznego Hetmana troskliwa Myśl trapi/ choć to na twarzy pokrywa. 67. Bowiem szpiegowie których wszędzie chował/ Z różnych miejsc wszyscy jednoż mu pisali: Ze Król Egipski wojska wyprawował/ I już sięludzie ku Gazie ruszali. Tak sobie myślił/ tak sobie rachował/ Ze mąż wojenny (jako powiadali
ná świtániu W drogę się záraz z obozu ruszyli/ A pod Syońskie miásto w ten czás przyszli/ Gdy nieprzyiaćiel namniey o nich myśli. 66. Więc żeby byli do bitwy gotowi/ Zeby zwyćięstwá pewnego czekáli/ Y połkownicy/ y stárszy woyskowi Zá temi iego słowy serce bráli. Y niećierpliwi/ nierychłemu dniowi Láiąc/ ránego świtu wyglądáli: Lecz opátrznego Hetmáná troskliwa Myśl trapi/ choć to ná twarzy pokrywa. 67. Bowiem szpiegowie ktorych wszędźie chował/ Z roznych mieysc wszyscy iednoż mu pisali: Ze Krol Egipski woyská wypráwował/ Y iuż sięludźie ku Gáźie ruszáli. Ták sobie myślił/ ták sobie ráchował/ Ze mąż woienny (iáko powiádáli
Skrót tekstu: TasKochGoff
Strona: 20
Tytuł:
Goffred abo Jeruzalem wyzwolona
Autor:
Torquato Tasso
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Drukarnia:
Franciszek Cezary
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1618
Data wydania (nie wcześniej niż):
1618
Data wydania (nie później niż):
1618
za dnia spracowane/ W jamach/ i w lesiech sen odprawowały. Ptastwa złotemi pióry malowane/ Po swoich gniazdach sobie wytychały. I pod cichego milczenia zasłoną/ Trzymały pamięć we śnie utopioną. 97. Ale i Gofred i mniejszy wodzowie/ I zgoła wszyscy prawie nic nie spali: A Jeruzalem tylko mając w głowie/ Ranego świtu z ochotą czekali. A kto wymówi/ a kto to wypowie/ Jakoby radzi miasta dojechali; Co raz jutrzenki złotej dniowi wszyscy łają.
Koniec pieśni wtórej. Pieśń TRZECIA. ARGUMENT.
Pod Syon wojsko przyszło/ które srodze Klorynda z ludźmi swojemi witała: W Erminiej się płomienie niebodze Zajmują/ skoro Tantreda ujźrzała.
zá dnia sprácowáne/ W iámách/ y w leśiech sen odpráwowáły. Ptástwa złotemi piory málowáne/ Po swoich gniazdách sobie wytycháły. Y pod ćichego milczenia zasłoną/ Trzymały pámięć we snie vtopioną. 97. Ale y Goffred y mnieyszy wodzowie/ Y zgołá wszyscy práwie nic nie spáli: A Ieruzálem tylko máiąc w głowie/ Ránego świtu z ochotą czekáli. A kto wymowi/ á kto to wypowie/ Iakoby rádzi miástá doiecháli; Co raz iutrzenki złotey dniowi wszyscy łaią.
Koniec pieśni wtorey. PIESN TRZECIA. ARGVMENT.
Pod Syon woysko przyszło/ ktore srodze Kloryndá z ludzmi swoiemi witałá: W Erminiey się płomienie niebodze Záymuią/ skoro Tántredá vyźrzáłá.
Skrót tekstu: TasKochGoff
Strona: 54
Tytuł:
Goffred abo Jeruzalem wyzwolona
Autor:
Torquato Tasso
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Drukarnia:
Franciszek Cezary
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1618
Data wydania (nie wcześniej niż):
1618
Data wydania (nie później niż):
1618
Zrazu w ucieczce byli leniwymi/ Ale się Anioł popędził za nimi.
XXXII. A skoro wszystkie ustąpiły larwy/ Świat się wyjaśnił/ i był pięknej barwy. Pogodne gwiazdy wesoło patrzały/ Miesiącowi się swemu zalecały. Płaszcz sobie zorza rumiany utkała/ I złoty sobie wieniec gotowała. Już się po lesie ptacy ozywali/ Świtu ranego z ochotą czekali.
Pieśń TRZECIA.
I. DZień się przybliżał/ a za chłodnej rosy/ Jutrzenka jędrzne rozwijała włosy. Błędliwy miesiąc swej ostatniej kwadrze/ Skąpe promienie utykał w zanadrze. A Cynozura leniwymi kroki/ Ustępowała zleka za obłoki. Noc za wysokie poleciała Tatry/ A świt z ciepłymi przywitał się wiatry.
Zrázu w vćieczce byli leniwymi/ Ale sie Anyoł popędził zá nimi.
XXXII. A skoro wszystkie vstąpiły lárwy/ Swiat sie wyiaśnił/ y był piękney bárwy. Pogodne gwiazdy wesoło pátrzały/ Mieśiącowi sie swemu zálecały. Płascz sobie zorzá rumiány vtkáłá/ Y złoty sobie wieniec gotowałá. Iuż sie po leśie ptacy ozywali/ Switu ranego z ochotą czekáli.
PIESN TRZECIA.
I. DZień sie przybliżał/ á zá chłodney rosy/ Iutrzenká iędrzne rozwiiałá włosy. Błędliwy mieśiąc swey ostátniey kwadrze/ Skąpe promienie vtykał w zánadrze. A Cynozurá leniwymi kroki/ Vstępowała zleká zá obłoki. Noc zá wysokie polećiałá Tatry/ A świt z ćiepłymi przywitał sie wiatry.
Skrót tekstu: TwarKPoch
Strona: C3v
Tytuł:
Pochodnia miłości bożej
Autor:
Kasper Twardowski
Drukarnia:
Walerian Piątkowski
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
religia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1628
Data wydania (nie wcześniej niż):
1628
Data wydania (nie później niż):
1628