Jeżeli można, ulecz niepamięcią. 711. Epitalamium pewnym osobom.
Moje kochane, moje drogie siostry, O jakożeście przyszły na hak ostry! On wasz panieński piękny stan wesoły W niewieście biedy, kłopoty, fasoły Przemieniłyście; a zabawy wasze Będą niedługo dzieciom warzyć kasze. Co przedtym wonne zdobiło was ziele, Powlecze się sieć niekształtna po czele. I sameć kształtne i tak wcięte w pasy Prędko będziecie jak kapustne fasy. Rozumiem, że wam tej krasy ubędzie, Kiedy w rząd druga swój zagon osiędzie. Nie klockami to po stole przebierać, Z ostem pokrzywy z zagonów wybierać
Lubo w żarnach mleć lubo u kądziele Zgrzebne pazdziorki gryźć. O jako
Jeżeli można, ulecz niepamięcią. 711. Epithalamium pewnym osobom.
Moje kochane, moje drogie siostry, O jakożeście przyszły na hak ostry! On wasz panieński piękny stan wesoły W niewieście biedy, kłopoty, fasoły Przemieniłyście; a zabawy wasze Będą niedługo dzieciom warzyć kasze. Co przedtym wonne zdobiło was ziele, Powlecze się sieć niekształtna po czele. I sameć kształtne i tak wcięte w pasy Prędko będziecie jak kapustne fasy. Rozumiem, że wam tej krasy ubędzie, Kiedy w rząd druga swoj zagon osiędzie. Nie klockami to po stole przebierać, Z ostem pokrzywy z zagonow wybierać
Lubo w żarnach mleć lubo u kądziele Zgrzebne pazdziorki gryźć. O jako
Skrót tekstu: MorszZWierszeWir_I
Strona: 456
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Zbigniew Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1675
Data wydania (nie wcześniej niż):
1675
Data wydania (nie później niż):
1675
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1910
ciało otoczyła, A krętym czepcem złoty włos nakryła. Kupido zaraz do posługi skoczy I wycisnąwszy wilgotność z warkoczy I podniósszy włos od szyje do góry, Zaciągnął mocno rozpuszczone sznury. Czy-ć się nauki tej od ojca uczył, Kiedy był z Marsem Wenerę ujuczył? Lecz Wulkan tylko wiązał nagie ciała,
A temu się sieć na serca dostała; Cóż będzie czynić serce utrapione, Gdy na nie takie parkany rzucone, Kiedy w zdradliwe włos uwikłań nici, Kiedy i sam włos stoi za sto sieci? DOBRA MYŚL
Teraz kiedy słońce pali, Siadszy na przestronej sali Lubo pod gęstym cieniem jaworowym, Chłodźmy się, bracia, napojem Bakchowym.
Niechaj rzeki
ciało otoczyła, A krętym czepcem złoty włos nakryła. Kupido zaraz do posługi skoczy I wycisnąwszy wilgotność z warkoczy I podniósszy włos od szyje do góry, Zaciągnął mocno rozpuszczone sznury. Czy-ć się nauki tej od ojca uczył, Kiedy był z Marsem Wenerę ujuczył? Lecz Wulkan tylko wiązał nagie ciała,
A temu się sieć na serca dostała; Cóż będzie czynić serce utrapione, Gdy na nie takie parkany rzucone, Kiedy w zdradliwe włos uwikłań nici, Kiedy i sam włos stoi za sto sieci? DOBRA MYŚL
Teraz kiedy słońce pali, Siadszy na przestronej sali Lubo pod gęstym cieniem jaworowym, Chłodźmy się, bracia, napojem Bakchowym.
Niechaj rzeki
Skrót tekstu: MorszAUtwKuk
Strona: 167
Tytuł:
Utwory zebrane
Autor:
Jan Andrzej Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1654
Data wydania (nie wcześniej niż):
1654
Data wydania (nie później niż):
1654
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Utwory zebrane
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1971
Który dziewięcią stóp wzrost przechodzi każdego. I pieszy pielgrzymowie i ci, co jeżdżają, Niech się żywo z jego rąk ujść nie spodziewają; Jednych rąbie na ćwierci, drugich z skór odziera, Bywa to, że i żywo niektórych pożera.
XLIV.
W tem swojem okrucieństwie myśliwstwem się bawi I to jego najwiętsza uciecha: sieć stawi Foremnie urobioną przy domu na ziemi I potem ją nakrywa piaskami drobnemi. Kto nie wie, nie ujźrzy jej, aż kiedy pochwyci: Tak jest z cienkich, drótowych urobiona nici. Potem między nakryte sidła rozstawione Strasznem głosem pielgrzymy pędzi potrwożone.
XLV.
I z wielkiem śmiechem ludzie nieszczęsne, wegnane, Do swojego mieszkania
Który dziewięcią stóp wzrost przechodzi każdego. I pieszy pielgrzymowie i ci, co jeżdżają, Niech się żywo z jego rąk ujść nie spodziewają; Jednych rąbie na ćwierci, drugich z skór odziera, Bywa to, że i żywo niektórych pożera.
XLIV.
W tem swojem okrucieństwie myśliwstwem się bawi I to jego najwiętsza uciecha: sieć stawi Foremnie urobioną przy domu na ziemi I potem ją nakrywa piaskami drobnemi. Kto nie wie, nie ujźrzy jej, aż kiedy pochwyci: Tak jest z cienkich, drótowych urobiona nici. Potem między nakryte sidła rozstawione Strasznem głosem pielgrzymy pędzi potrwożone.
XLV.
I z wielkiem śmiechem ludzie nieszczęsne, wegnane, Do swojego mieszkania
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 341
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
, ale się często zastanawia I sieci się nakrytej piaskami obawia. Olbrzym nie wie gdzie, bieży, co jedno ma mocy; Bo jako serce, tak beł utracił i oczy I tak go zjął, tak go strach opanował srogi, Że aby swoich sideł chybił, nie wie drogi. Nakoniec w nie uderzył: sieć nagle skoczyła I tak umotanego na dół obaliła.
LV.
Widząc Astolf, że olbrzym nic sobą nie włada, Już bezpieczny sam o się, do niego przypada I zsiadszy z Rabikana, mieczem wyniesiony, Chce mu za tak wiele dusz wziąć żywot mierziony. Potem mu się zda, że się więźnia bić nie godzi I
, ale się często zastanawia I sieci się nakrytej piaskami obawia. Olbrzym nie wie gdzie, bieży, co jedno ma mocy; Bo jako serce, tak beł utracił i oczy I tak go zjął, tak go strach opanował srogi, Że aby swoich sideł chybił, nie wie drogi. Nakoniec w nie uderzył: sieć nagle skoczyła I tak umotanego na dół obaliła.
LV.
Widząc Astolf, że olbrzym nic sobą nie włada, Już bezpieczny sam o się, do niego przypada I zsiadszy z Rabikana, mieczem wyniesiony, Chce mu za tak wiele dusz wziąć żywot mierziony. Potem mu się zda, że się więźnia bić nie godzi I
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 344
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
rumianą Jutrzenką po powietrzu i rosą, zebraną W złote łono, pokrapia pochylone czoła Fiołkom i liliom i odżywia zioła, Tak długo jej pilnując, że rosy trzęsącą, W jeden dzień przez powietrze ułowił lecącą.
LVIII.
Tam, gdzie Nil wielki wpada do morskiego łona, Nieostrożna bogini była ułowiona; Potem w dawnem Kanopie sieć przez wieków wiele Długo w Anubiszowem wisiała kościele, Skąd na trzy tysiące lat, jako piszą o tem, Niezbożny Kaligorant wziął ją gwałtem potem, Który ją z sobą zaniósł i kościół splądrował, Miasto spalił i z gruntu tamten kraj zepsował.
LIX.
I tu jej potem zdrajca długi czas używał, A tak ją mądrze
rumianą Jutrzenką po powietrzu i rosą, zebraną W złote łono, pokrapia pochylone czoła Fiołkom i liliom i odżywia zioła, Tak długo jej pilnując, że rosy trzęsącą, W jeden dzień przez powietrze ułowił lecącą.
LVIII.
Tam, gdzie Nil wielki wpada do morskiego łona, Nieostrożna bogini była ułowiona; Potem w dawnem Kanopie sieć przez wieków wiele Długo w Anubiszowem wisiała kościele, Skąd na trzy tysiące lat, jako piszą o tem, Niezbożny Kaligorant wziął ją gwałtem potem, Który ją z sobą zaniósł i kościół splądrował, Miasto spalił i z gruntu tamten kraj zepsował.
LIX.
I tu jej potem zdrajca długi czas używał, A tak ją mądrze
Skrót tekstu: ArKochOrlCz_I
Strona: 345
Tytuł:
Orland Szalony, cz. 1
Autor:
Ludovico Ariosto
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1620
Data wydania (nie wcześniej niż):
1620
Data wydania (nie później niż):
1620
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Jan Czubek
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Akademia Umiejętności
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1905
w leciech 18. albo 20. branych, żyć w czystości, długie nosić włosy, i Kapłanom Pogańskim w pryncypalnym usługować Kościele, drwa znosząc i przykładając do ognia, aby nigdy nie zgasał, będąc perpetuus, chędożyć Bałwochwalnice z śmiecia i prochu, wstawać w nocy dla czynienia pokuty.
Strój ich był sak, jak sieć rzadki, wikt z jałmużny. Mieli Mnisi ci Zaków na swej edukacyj, którzy po ofierze przez Kapłanów uczynionej w miejscu sekretnym żelaznemi instrumentami twarz sobie kaliczyli, krwią się smarowali. Oprócz Mnichów, znajdowały się w Ameryce i Mniszki Mamaconae zwane, w Klasztorze na Przedmieściach zamknięte, jak niegdy Vestales Panny Rzymskie, czystości i nabożeństwa
w leciech 18. albo 20. branych, żyć w czystości, długie nosić włosy, y Kapłanom Pogańskim w pryncypalnym usługować Kościele, drwa znosząc y przykładaiąc do ognia, aby nigdy nie zgasał, będąc perpetuus, chędożyć Bałwochwalnice z śmiecia y prochu, wstawać w nocy dla czynienia pokuty.
Stróy ich był sak, iak sieć rzadki, wikt z iałmużny. Mieli Mnisi ci Zakow na swey edukacyi, którzy po ofierze przez Kapłanow uczynioney w mieyscu sekretnym żelaznemi instrumentami twarz sobie kaliczyli, krwią się smarowali. Oprócz Mnichow, znaydowały się w Ameryce y Mniszki Mamaconae zwane, w Klasztorze na Przedmieściach zamknięte, iak niegdy Vestales Panny Rzymskie, czystości y nabożeństwa
Skrót tekstu: ChmielAteny_IV
Strona: 584
Tytuł:
Nowe Ateny, t. 4
Autor:
Benedykt Chmielowski
Miejsce wydania:
Lwów
Region:
Ziemie Ruskie
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty naukowo-dydaktyczne lub informacyjno-poradnikowe
Gatunek:
encyklopedie, kompendia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1756
Data wydania (nie wcześniej niż):
1756
Data wydania (nie później niż):
1756
. A gdy z tego niewymowną radość miał/ i przez ono otworzenie wiele wchodziło: ujrzał potym dwu smoków barzo okrutnych/ którzy zapuściwszy sieć barzo wielką/ przed onym otworzeniem/ wszytkim weszcia bronili. Gdy tedy on płakał i prosił Pana Boga/ aby mu oznajmił coby to byli za smocy/ i co ta sieć znaczy. Alić Anioł do niego przystąpiwszy/ rzekł: smok jeden jest Nieczystość. A drugi/ porzna chwała. SIeć zasię jest/ rozpustne i porzne ubiory białogłowskie/ bo one podnoszą się przez próżną chwałę i nieczystość/ i tak wieląszkodę naświecie czynią/ iż otworzenie/ które Chrystus Pan krwią swoją w niebie/ uczynił
. A gdy z tego niewymowną rádość miał/ y przez ono otworzenie wiele wchodźiło: vyrzał potym dwu smokow bárzo okrutnych/ ktorzy zapuśćiwszy śieć bárzo wielką/ przed onym otworzeniem/ wszytkim weszćia bronili. Gdy tedy on płákał y prośił Páná Boga/ áby mu oznaymił coby to byli zá smocy/ y co tá sieć znáczy. Alić Anyoł do niego przystąpiwszy/ rzekł: smok ieden iest Nieczystość. A drugi/ porzna chwałá. SIeć zásię iest/ rospustne y porzne vbiory biáłogłowskie/ bo one podnoszą sie przez prozną chwałę y nieczystość/ y ták wieląszkodę náświećie cżynią/ iż otworzenie/ ktore Chrystus Pan krwią swoią w niebie/ vczynił
Skrót tekstu: ZwierPrzykład
Strona: 165.
Tytuł:
Wielkie zwierciadło przykładów
Autor:
Anonim
Tłumacz:
Szymon Wysocki
Drukarnia:
Jan Szarffenberger
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
proza
Rodzaj:
teksty perswazyjne
Gatunek:
przypowieści, specula (zwierciadła)
Tematyka:
obyczajowość
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1612
Data wydania (nie wcześniej niż):
1612
Data wydania (nie później niż):
1612
. Niegodny też lepszego próżnujące świnie. 253. MIŁO PRZEBYTE WSPOMINAĆ KŁOPOTY
Im cięższe były prace, zgryźniejsze kłopoty, Większe niebezpieczeństwa, przeraźliwsze grzmoty, Niewczasy i fatygi pod strachem, pod żalem, Tym, skoro je przebędziem, skoro z siebie zwałem, Milej na nie wspominać, jako rybie zwykle Wędę, a ptakowi sieć, z której się wywikle. Skoro z ogniem pioruny, chmury miną z gradem, Te postraszywszy zboża, te wieże upadem. A słońce, świeże krople wygodnego deszcza Malując, jutrzejszą świat pogodą obwieszcza, Miło pojźreć na morze z burzliwej żeglugi, Miło po mętnej Wiśle, już na stronie drugiej, Na krwawe po wygranej
. Niegodny też lepszego próżnujące świnie. 253. MIŁO PRZEBYTE WSPOMINAĆ KŁOPOTY
Im cięższe były prace, zgryźniejsze kłopoty, Większe niebezpieczeństwa, przeraźliwsze grzmoty, Niewczasy i fatygi pod strachem, pod żalem, Tym, skoro je przebędziem, skoro z siebie zwałem, Milej na nie wspominać, jako rybie zwykle Wędę, a ptakowi sieć, z której się wywikle. Skoro z ogniem pioruny, chmury miną z gradem, Te postraszywszy zboża, te wieże upadem. A słońce, świeże krople wygodnego deszcza Malując, jutrzejszą świat pogodą obwieszcza, Miło pojźreć na morze z burzliwej żeglugi, Miło po mętnej Wiśle, już na stronie drugiej, Na krwawe po wygranej
Skrót tekstu: PotMorKuk_III
Strona: 146
Tytuł:
Moralia
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty, pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1688
Data wydania (nie wcześniej niż):
1688
Data wydania (nie później niż):
1688
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
Że z szkody w szkodę lezie, nie rzkąc nie poprawi. Głupich jest doświadczenie, tak mówią, mistrzyni, Ale kto doświadczywszy, szkodę sobie czyni, Kto sparzywszy raz, drugi nie dmucha na łyżkę, Daleko mędrszą kładę Ezopową liszkę, Która, pozbywszy w sieci ogona od kija, Póki żyje, z ostatkiem daleko sieć mija. Nie ogona: zbył Polak całego kożucha; Wżdy niemądry. Raz tylko spali skrzydło mucha, Raz w zapaloną świecę wleciawszy, ogore: Choćby chciała, nie może opalić powtore; Nie patrzą na to drugie, oślep w ogień lecą, Na stole czy w kominie w nocy go zaświecą. Czemuż ludzie,
Że z szkody w szkodę lezie, nie rzkąc nie poprawi. Głupich jest doświadczenie, tak mówią, mistrzyni, Ale kto doświadczywszy, szkodę sobie czyni, Kto sparzywszy raz, drugi nie dmucha na łyżkę, Daleko mędrszą kładę Ezopową liszkę, Która, pozbywszy w sieci ogona od kija, Póki żyje, z ostatkiem daleko sieć mija. Nie ogona: zbył Polak całego kożucha; Wżdy niemądry. Raz tylko spali skrzydło mucha, Raz w zapaloną świecę wleciawszy, ogore: Choćby chciała, nie może opalić powtore; Nie patrzą na to drugie, oślep w ogień lecą, Na stole czy w kominie w nocy go zaświecą. Czemuż ludzie,
Skrót tekstu: PotMorKuk_III
Strona: 334
Tytuł:
Moralia
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty, pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1688
Data wydania (nie wcześniej niż):
1688
Data wydania (nie później niż):
1688
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
. Albowiem BÓG mu ubliżył mądrości, Dla jego ku swym dzieciom, nie miłości, Które niż z gniazda wzlecą wprzód przybierże, On sam w puch miękki, toż w skrżysła i w pierże. Ze na przestrone wyleciawszy błonia, Ani się Jeźdzca boją, ani konia, Owszem są pewne, ze ich nie uchwyci Żadna sieć z krętych upleciona nici. Z twojejli sprawy, koń się dużym czuje? Kiedy swobodny sobie poryżuje, I swój zadarszy ogon na kształt kity Bezpiecznie w ziemię uderża kopyty? Tyżli go, jako szaranczą utworzył? Albo mu biegu i siły przysporzył? Oto wesoły gdy nozdrżami pryska Większą stąd cenę i pochwałę żyska. Śmiele
. Albowiem BOG mu ubliżył mądrośći, Dla iego ku swym dźiećiom, nie miłośći, Ktore niż z gniázda wzlecą wprzod przybierże, On sam w puch miękki, toż w skrżysła i w pierże. Ze ná przestrone wyleciawszy błonia, Ani się Iezdzca boią, áni konia, Owszem są pewne, ze ich nie uchwyći Zadna śieć z krętych uplećiona nići. Z twoieyli spráwy, koń sie dużym czuie? Kiedy swobodny sobie poryżuie, I swoy zadarszy ogon ná kształt kity Beśpiecznie w źiemię uderża kopyty? Tyżli go, iáko szaranczą utworzył? Albo mu biegu i śiły przysporzył? Oto wesoły gdy nozdrżami pryska Większą ztąd cenę i pochwałę żyska. Smiele
Skrót tekstu: ChrośJob
Strona: 155
Tytuł:
Job cierpiący
Autor:
Wojciech Stanisław Chrościński
Drukarnia:
Drukarnia Ojców Scholarum Piarum
Miejsce wydania:
Warszawa
Region:
Mazowsze
Typ tekstu:
mieszany
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Tematyka:
religia
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1705
Data wydania (nie wcześniej niż):
1705
Data wydania (nie później niż):
1705