w około baszty/ leć gęste wieze Padną: ze nikt nie postrzeze. Tam dopiero dość gęste pułmiski burzą/ Te odkryte pod strop kurzą. Widzą oczy/ brzuch szczeka/ Żołądek mruczy/ Ze nie poje/ mnogiej tuczy. Gardzi gęba i garło? a smak się kazi/ Od onych to tam Potazi. Oczy syte/ czcze kiszki/ zęby niewolą/ Cierpią/ nie jadłszy je/ kolą. W tym niosą staroświeckie skredensu Czary/ Szklenice kusze/ Puhary. Z stoletniej Bachus beczki ochotę rości/ Już więcej flasz/ niżli gości. Parkan grodzą z kieliszków; a z sklenic wały/ Ciasny szańcom tym stół cały. Ochotnik się
w około bászty/ leć gęste wieze Pádną: ze nikt nie postrzeze. Tám dopiero dość gęste pułmiski burzą/ Te odkryte pod strop kurzą. Widzą oczy/ brzuch szczeka/ Zołądek mruczy/ Ze nie poie/ mnogiey tuczy. Gárdźi gębá y gárło? á smák się káźi/ Od onych to tám Potáźi. Oczy syte/ czcze kiszki/ zęby niewolą/ Cierpią/ nie iadszy ie/ kolą. W tym niosą stároświeckie zkredensu Czáry/ Szklenice kusze/ Puháry. Z stoletniey Bachus beczki ochotę rośći/ Iuż więcey flasz/ niżli gośći. Párkąn grodzą z kieliszkow; á z sklenic wáły/ Ciásny száńcom tym stoł cáły. Ochotnik się
Skrót tekstu: KochProżnLir
Strona: 203
Tytuł:
Liryka polskie
Autor:
Wespazjan Kochowski
Drukarnia:
Wojciech Górecki
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1674
Data wydania (nie wcześniej niż):
1674
Data wydania (nie później niż):
1674
, gdy siana sprzątają, Gdy wół roboczy w jarzmo zaprzężony Wali zagony.
Lubo gałązki, gdy jeszcze pęcnieją, Szczepić, z prędkiego owocu nadzieją, Lubo gościnną wsadzić też macicę W własną winnicę.
Lubo gdy Phoebus już ku zachodowi Schyla, gdy schodzić czas robotnikowi, Widzieć gdy wloką jarzma zawieszone Woły zemdlone.
Widzieć gdy syte z pola powracają Stada owieczek a pod sobą mają Małe jagniątka, co głosy rożnymi Beczą też z nimi.
Bydło wesołe ledwie już nabrane Dźwiga wymiona, które ukasane Dziewki wycisną wtenczas i z obory Pędzą w ugory.
Tam buhaj ryczy, sroży się rogami, Kopie i ziemię rozmiata nogami, Tam capi skaczą a rozliczną sztuką
, gdy siana sprzątają, Gdy woł roboczy w jarzmo zaprzężony Wali zagony.
Lubo gałązki, gdy jeszcze pęcnieją, Szczepić, z prędkiego owocu nadzieją, Lubo gościnną wsadzić też macicę W własną winnicę.
Lubo gdy Phoebus już ku zachodowi Schyla, gdy schodzić czas robotnikowi, Widzieć gdy wloką jarzma zawieszone Woły zemdlone.
Widzieć gdy syte z pola powracają Stada owieczek a pod sobą mają Małe jagniątka, co głosy rożnymi Beczą też z nimi.
Bydło wesołe ledwie już nabrane Dźwiga wymiona, ktore ukasane Dziewki wycisną wtenczas i z obory Pędzą w ugory.
Tam buhaj ryczy, sroży się rogami, Kopie i ziemię rozmiata nogami, Tam capi skaczą a rozliczną sztuką
Skrót tekstu: MorszZWierszeWir_I
Strona: 349
Tytuł:
Wiersze
Autor:
Zbigniew Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1675
Data wydania (nie wcześniej niż):
1675
Data wydania (nie później niż):
1675
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Wirydarz poetycki
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Aleksander Brückner
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Lwów
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Towarzystwo dla Popierania Nauki Polskiej
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1910
Eurypów się dobyła/ i odmętów brzydkich Nieporządnej miłości/ a do sławy przeszłej/ Której cię tak straconej respekty obeszły/ Stąd przyszedszy/ w swojej tej kiedyż się dowoli Gładkości nakochała; Co jednak powoli Tylkoż w tobie zajęty ogień ten ostydnie/ Samo z serca wygaśnie/ i cale obrzydnie. Jakoż żadne tak syte rozkoszy nie były/ Żeby komu za czasem się nie uprzykrzyły. Sama z Bogi społeczność i żywot wmieszkany/ Żadnej w swoich uciechach nie cierpi odmiany. Jużże z tym idź/ a wszytkie moje te przestrogi Miej w pamięci. Zaczym ją przypadłą pod nogi Mile ubłogosławi. A ta inszą stroną Pod tedy mgłą niebieską umyślnie
Eurypow się dobyłá/ y odmętow brzytkich Nieporządney miłości/ á do sławy przeszłey/ Ktorey cię ták stráconey respekty obeszły/ Ztąd przyszedszy/ w swoiey tey kiedyż się dowoli Głádkości nákocháłá; Co iednák powoli Tylkoż w tobie záięty ogień ten ostydnie/ Sámo z sercá wygáśnie/ y cále obrzydnie. Iakoż żadne ták syte roskoszy nie były/ Zeby komu zá czásem się nie vprzykrzyły. Sámá z Bogi społeczność y żywot wmieszkány/ Zadney w swoich vciechách nie cierpi odmiány. Iużże z tym idź/ á wszytkie moie te przestrogi Miey w pámięci. Záczym ią przypádłą pod nogi Mile vbłogosłáwi. A tá inszą stroną Pod tedy mgłą niebieską vmyślnie
Skrót tekstu: TwarSPas
Strona: 47
Tytuł:
Nadobna Paskwalina
Autor:
Samuel Twardowski
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1701
Data wydania (nie wcześniej niż):
1701
Data wydania (nie później niż):
1701
to: kto na białym, na dobrym nie siedział), Jako piękny kark łomie, czujnym uchem strzyże, Jako ogon rzęsisty zadarł aż na krzyże. Oczy żywe przy jasnym i bystrym pozorze Jutrzenki, kiedy ranę uprzedzają zorze; Zawiązałego uda i piersi wypukłej, Nogi suchej, sudannej, wszytek gładki, smukły; Boki syte, krzyż płaski, a przed siercią jasną Nie farby, lecz najbielsze śniegi w oczach gasną; Przestronym nozdrzem świszczy i płomienie pucha, Jeśli wojenna trąba jego dojdzie ucha; Stać na miejscu nie umie, grzebie, skacze, depce. Akwilo chyba rodzi tak dorodne źrebce, Gdy wiatrem południowym z wielkim dziwowiskiem Bez konia podniesionym
to: kto na białym, na dobrym nie siedział), Jako piękny kark łomie, czujnym uchem strzyże, Jako ogon rzęsisty zadarł aż na krzyże. Oczy żywe przy jasnym i bystrym pozorze Jutrzenki, kiedy ranę uprzedzają zorze; Zawiązałego uda i piersi wypukłej, Nogi suchej, sudannej, wszytek gładki, smukły; Boki syte, krzyż płaski, a przed siercią jasną Nie farby, lecz najbielsze śniegi w oczach gasną; Przestronym nozdrzem świszczy i płomienie pucha, Jeśli wojenna trąba jego dojdzie ucha; Stać na miejscu nie umie, grzebie, skacze, depce. Akwilo chyba rodzi tak dorodne źrebce, Gdy wiatrem południowym z wielkim dziwowiskiem Bez konia podniesionym
Skrót tekstu: PotPoczKuk_III
Strona: 406
Tytuł:
Poczet herbów szlachty
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
herbarze
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1696
Data wydania (nie wcześniej niż):
1696
Data wydania (nie później niż):
1696
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
niosą interregna. Choćby nic więcej, sama straszy ich odmiana, Żeby po dobrym królu nie wzięli tyrana, Żeby, jako za latem następuje zima, Nie wzięli sukcesorem po ojcu ojczyma, Choć obierają sobie, jako w sadu śliwy. I mąż obiera żonę, a wżdy diabeł dziwy. Cierpią głodne, odlecą, skoro syte, muchy. Czemuż tam nie ma grobu, gdzie miał król pieluchy? Na Polaków od wszytkich państw patrzmy odludki, Jakie po dziś dzień widzą swych elekcyj skutki: Co raz nowe sadzając po zaćmieniu słońce, Nie mają gospodarza, nie mają obrońcę; Choćby lepsze, słoneczne odbywszy zaćmienie, Ojcowskie w pozostałym potomstwie promienie
niosą interregna. Choćby nic więcej, sama straszy ich odmiana, Żeby po dobrym królu nie wzięli tyrana, Żeby, jako za latem następuje zima, Nie wzięli sukcesorem po ojcu ojczyma, Choć obierają sobie, jako w sadu śliwy. I mąż obiera żonę, a wżdy diabeł dziwy. Cierpią głodne, odlecą, skoro syte, muchy. Czemuż tam nie ma grobu, gdzie miał król pieluchy? Na Polaków od wszytkich państw patrzmy odludki, Jakie po dziś dzień widzą swych elekcyj skutki: Co raz nowe sadzając po zaćmieniu słońce, Nie mają gospodarza, nie mają obrońcę; Choćby lepsze, słoneczne odbywszy zaćmienie, Ojcowskie w pozostałym potomstwie promienie
Skrót tekstu: PotMorKuk_III
Strona: 299
Tytuł:
Moralia
Autor:
Wacław Potocki
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Gatunek:
fraszki i epigramaty, pieśni
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1688
Data wydania (nie wcześniej niż):
1688
Data wydania (nie później niż):
1688
Tekst uwspółcześniony:
tak
Tytuł antologii:
Dzieła
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Leszek Kukulski
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Warszawa
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Państwowy Instytut Wydawniczy
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1987
staną waśni/ i spolne niezgody. A wy mu złote sceptrum w rękę dajcie/ I za pana go i wodza przyznajcie. 32. Tu przestał starzec/ a wnet nieużyte Serca Duch Z. rozgrzał swym płomieniem: Już pustelnicze słowa w sercu wryte Noisą przedniejszy za jego natchnieniem Myśli/ czci/ i miejsc wysokich nie syte Ustępują w nich/ z wielkim podziwieniem. Tak że Gwelf/ Gwilelm pierwszymi się stali Co Gotyfreda za Pana witali. 33. A wszyscy inszy zaś poszli za temi/ Dali mu władzą/ aby rozkazował: Aby narody miasty dobytemi/ Wojną/ pokojem/ jako chce szafował. Pieśń pierwsza.
A co dopiero równo chodził
stáną waśni/ y spolne niezgody. A wy mu złote sceptrum w rękę dayćie/ Y zá páná go y wodzá przyznáyćie. 32. Tu przestał stárzec/ á wnet nieużyte Sercá Duch S. rozgrzał swym płomieniem: Iuż pustelnicze słowá w sercu wryte Noisą przednieyszy zá iego nátchnieniem Myśli/ czći/ y mieysc wysokich nie syte Vstępuią w nich/ z wielkim podźiwieniem. Ták że Gwelf/ Gwilelm pierwszymi się stáli Co Gotyfreda zá Páná witáli. 33. A wszyscy inszy záś poszli zá temi/ Dáli mu władzą/ áby roskázował: Aby narody miásty dobytemi/ Woyną/ pokoiem/ iako chce száfowáł. Pieśń pierwsza.
A co dopiero rowno chodźił
Skrót tekstu: TasKochGoff
Strona: 10
Tytuł:
Goffred abo Jeruzalem wyzwolona
Autor:
Torquato Tasso
Tłumacz:
Piotr Kochanowski
Drukarnia:
Franciszek Cezary
Miejsce wydania:
Kraków
Region:
Małopolska
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
epika
Gatunek:
poematy epickie
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
1618
Data wydania (nie wcześniej niż):
1618
Data wydania (nie później niż):
1618
siana sprzątają, Gdy wół roboczy w jarzmo zaprzężony Wali zagony,
Lubo gałązki, gdy jeszcze pęcznieją, Szczepić z prędkiego owocu nadzieją, Lubo gościnną wsadzić też macicę W własną winnicę,
Lub gdy się Febus już ku zachodowi Schyla, gdy schodzi czas robotnikowi, Widzieć, gdy wloką jarzma zawieszone Woły zemdlone.
Widzieć, gdy syte z pola powracają Stadka owieczek, a pod sobą mają Małe jagniątka, co głosy rożnymi Beczą też z nimi.
Bydło wesołe już ledwo nabrane Dźwiga wymiona, które ukasane Dziewki wycisną i znowu z obory Pędzą w ugory.
Tam buhaj ryczy, sroży się rogami, Kopie i ziemię rozmiata nogami, Tam capi grają, a
siana sprzątają, Gdy wół roboczy w jarzmo zaprzężony Wali zagony,
Lubo gałązki, gdy jeszcze pęcznieją, Szczepić z prędkiego owocu nadzieją, Lubo gościnną wsadzić też macicę W własną winnicę,
Lub gdy się Febus już ku zachodowi Schyla, gdy schodzi czas robotnikowi, Widzieć, gdy wloką jarzma zawieszone Woły zemdlone.
Widzieć, gdy syte z pola powracają Stadka owieczek, a pod sobą mają Małe jagniątka, co głosy rożnymi Beczą też z nimi.
Bydło wesołe już ledwo nabrane Dźwiga wymiona, które ukasane Dziewki wycisną i znowu z obory Pędzą w ugory.
Tam buhaj ryczy, sroży się rogami, Kopie i ziemię rozmiata nogami, Tam capi grają, a
Skrót tekstu: MorszZWybór
Strona: 121
Tytuł:
Wybór wierszy
Autor:
Zbigniew Morsztyn
Miejsce wydania:
nieznane
Region:
nieznany
Typ tekstu:
wiersz
Rodzaj:
liryka
Poetyka żartu:
nie
Data wydania:
między 1658 a 1680
Data wydania (nie wcześniej niż):
1658
Data wydania (nie później niż):
1680
Tekst uwspółcześniony:
tak
Redaktor wersji uwspółcześnionej:
Janusz Pelc
Miejsce wydania wersji uwspółcześnionej:
Kraków
Wydawca wersji uwspółcześnionej:
Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Data wydania wersji uwspółcześnionej:
1975